Tytuł oryginału: Malibu Rising
,,Malibu płonie" było chyba najpopularniejszym czytadłem na instagramie. Bez problemu znajdziemy jak czytają właśnie tę książkę Reese Witherspoon czy Victoria Beckham. Jednak nie zmienia to faktu, że jest to tylko czytadło. Ciekawe, wciągające, intrygujące i uwalniające emocje.
Nadchodzi ta jedyna noc w roku gdy Nina Riva organizuje największą imprezę. To wydarzenie, na którym nikogo nie może zabraknąć. Każdy kto tylko się liczy, albo chciałby zacząć się liczyć musi tam być i dać się zauważyć. Każdy chce tam być. Jest tylko jedna osoba, która najchętniej znalazłaby się gdzieś indziej - sama organizatorka. Porzucona żona, wzięta modelka, nadopiekuńcza starsza siostra i zagubiona dziewczyna. Taka właśnie jest Nina i wie, że tak naprawdę żadna z tych ról nie określa jej całościowo. Jednak nadchodzi najgorętsza noc lata, Malibu wkrótce zapłonie a gdy nastanie ranek, ona i jej rodzeństwo nigdy już nie będą tacy sami.
W pierwszej chwili, gdy zaczęłam czytać, pojawiło się skojarzenie z ,,Immortalistami". Tak samo jak tam, tutaj też jest czwórka rodzeństwa, która na skutek zrządzenia losu musi podjąć ważne decyzje i spróbować znaleźć własną drogę w życiu. Jednak chyba na tym porównanie się kończy. Bo ,,Malibu płonie" nie pokazuje rezultatu, nie pokazuje efektów. Pokazuje tylko płomień, który niszczy to co było, ujawnia prawdę i zostawia zgliszcza. Jest moment oczyszczenia, katharsis ale nie wiadomo czy pojawiła się ulga. Ale zanim do tego dojdzie trzeba przeżyć jeszcze raz to wszystko co musi zostać zniszczone. Dlatego fabuła powieści jest dwutorowa. Główny wątek to współczesność - 24 godziny przed imprezą, które zmienią życie wielu osób i nakreślą nowe ścieżki. Obok niego równolegle cały czas poznajemy sekrety rodziny Riva. Chyba więcej porażek, zdrad, upadków niż sukcesów i radości. To historia, którą chowa się i nie pokazuje na okładkach magazynów. Bieda, walka o przetrwanie, uzależnienia, zdrady i śmierci, samotność i brak miłości nie są tym co można pokazywać. Chowa się to za idealnym uśmiechem, ciałem, scenicznym wizerunkiem. Autorka burzy piękne fasady, demoluje złudzenia i pokazuje wszystkie brudy jakie czają się po kątach. Prowadzi do przełomu, przesilenia, które musi/powinno przynieść ulgę i na nowo wszystko zdefiniować. Czy tak się stanie? Zostajemy bez odpowiedzi ale jakoś nie wierzę w szczęśliwe zakończenie.
,,Malibu płonie" ma coś w sobie. Hipnotyzujący świat pięknych i bogatych, który wcale nie jest tak idealny za jaki chciałby uchodzić. Wyciąganie na jaw brudów. Sekrety rodzinne. Skandale i dramaty innych. Przecież tego przeciętny czytelnik szuka w prasie plotkarskiej i dokładnie to też tutaj jest. Po mistrzowsku wymieszane z buzującymi emocjami, pragnieniami i marzeniami. Od początku wiemy, że to musi wybuchnąć, musi się spalić i musi pociągnąć kogoś za sobą. I tak w pewien sposób jest. Ale jest też cukierkowo, słodko i dramatycznie jak w operze mydlanej. Właściwie brakuje prawdziwego, decydującego o wszystkim przełomu. Ogień wygasł, goście się rozeszli, emocje opadły, możemy wrócić za rok i powtórzyć te same błędy.
p.s. WYZWANIE 2023 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 157,5 cm - 2,7 cm = 154,8 cm.
Mam ją na liście do przeczytania. Taki był na nią szał, że z ciekawości muszę ją poznać.
OdpowiedzUsuń