środa, 28 lutego 2018

,,Jak zawsze" Zygmut Miłoszewski


Leciwa już para, Grażyna i Ludwik świętują pięćdziesiątą rocznicę swojego ,,pierwszego razu". Romantyczny wieczór, który zaczyna się w ten sam sposób jak co roku nagle zmienia się w coś zupełnie innego. Nagle małżonkowie, zamiast w 2013 roku budzą się w 1963. Znów wkraczają w swoje najlepsze lata, ponownie mają młode ciała i nowe perspektywy, szczególnie że powrót do przeszłości nie pozbawił ich pamięci o tym co było. Ich nowy początek dodatkowo rozgrywa się w zupełnie nowej, polskiej rzeczywistości. W nowym 1963 roku Polska nie jest pod jarzmem ZSRR ale w unii z Francją. Jest całkiem przyjemnie, gdyby nie kilka ,,ale", które mogą sprawić, że będzie jak zawsze.

Zygmunt Miłoszewski to dla mnie w pierwszym skojarzeniu trylogia o Szackim ale to nie jest aż taki mocny wyznacznik, który sprawiłby, że nie sięgnęłabym po nową powieść. A mimo niespecjalnych ocen czytelników sięgałam z ciekawością. Historia przedstawiona w ,,Jak zawsze" jest całkiem niezła. Rozpoczyna się trochę rubaszną komedią romantyczną, w której romantyzm i niedopowiedzenia zostały zastąpione dosadnością i wałkowanie na każdy możliwy sposób tematu seksu. Potem niezauważalnie wszystko to przechodzi w opowieść o wszystkich możliwych wadach narodowych Polaków. Ich wiecznym niezadowoleniu, szukaniu dziury w całym i wywracaniu wszystkiego na lewą stronę. Niestety, nie widać w tym żadnej pozytywnej wizji na przyszłość. Mimo, że inną drogą wszystko dąży do tego samego końca.

Nie jest to zła powieść ale nie trafi w gusta tak szerokiego grona jak opowieść o Szackim. Jest ironiczna, bezpośrednia, doprawiona szczyptą rubasznego, pełnego seksualnych podtekstów humory, łamie utarte schematy patrzenia na przeszłość i próbuje udowodnić, że Polakom to przede wszystkim źle samym z sobą. Cóż, ja raczej pozytywnie, mimo wszelkich zawirowań politycznych, patrze na nasz kraj i wierzę, że nie jest z nami jeszcze tak źle więc ,,Jak zawsze" traktowałam z dużym przymrużeniem oka. Jak utopijną opowieść czytaną do poduszki a nie cenzurkę wydawaną państwu i obywatelom i mimo, że Miłoszewski dobrze się spisał kreując rzeczywistość oraz bohaterów jakoś nie widzę go akurat w tym gatunku.

wtorek, 27 lutego 2018

,,Chiny bez makijażu" Marcin Jacoby


Nastawiłam się na książkę podróżniczą. Taką pełną obrazów, krajobrazów, migawek pełnych lokalnego kolorytu oraz pełną smaków, zapachów, ciekawostek. W prawdzie wszystko to można znaleźć w książce Marcina Jacobiego ale nawet trudno jest mi to nazwać reportażem.

Autor, sinolog z wykształcenia, wykładowca uniwersytecki przygotował i dostarczył czytelnikowi kompleksowy zbiór informacji kulturalno-społeczno-historycznych o Chinach. Całość przypomina kompleksowy skrypt uniwersytecki gdzie w zbiorczej, trochę podsumowującej formie zebrane jest wszystko co na przykład uczestnik podstawowego kursu sinologicznego powinien znać i wiedzieć. Czy taka forma to wada czy zaleta? Trudno powiedzieć. Każdy może odbierać to indywidualnie. Widać ogrom wiedzy i pasji autora, który przygotował i zebrał w pigułce wszystkie najważniejsze informacje pozwalające lepiej poznać i zrozumieć Państwo Środka. Nie powiela on schematów czy stereotypów ale wchodzi głębiej, analizuje i pokazuje to co najlepiej oddaje charakter tego kraju. Widzi istotę kultury, obyczajów, zachowań. Rozumie co staje za takim czy innych zachowaniem i próbuje najprościej jak to możliwe wytłumaczyć to czytelnikowi wywodzącemu się z kręgu kultury europejskiej. Wyraźnie widać, że Jacoby śledził wnikliwie zmiany jakie zachodziły w Chinach zarówno w sferze kulturalnej, obyczajowej, politycznej ale i ekonomiczno-gospodarczej. Dzięki tego może opowiadać o kierunkach z jakich wywodzi się to państwo ale i także może przewidywać w jaką stronę zmierza oraz jakie to może pociągnąć za sobą konsekwencje.

,,Chiny bez makijażu" to mimo, że zwarta ale wnikliwa analiza Chin, cenne źródło informacji dla kogoś kto dopiero zaczyna swoją przygodę z Państwem Środka. Praktycznie na każdej stronie da się odczuć, że autor to nauczyciel akademicki bo czuć naukowe podejście do tematu. Pomimo ogromu zagadnień poruszonych, które mogą wydać się mniej lub bardziej interesujące, czyta się to bardzo dobrze i szybko. Prosty ale bardzo precyzyjny język, przejrzysta forma i lekkość stylu pozwalają łatwo przyswoić i zrozumieć zawarte informacje, chociaż od skojarzenia z uniwersyteckim skryptem nie da się uwolnić :)

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  139,9,0 cm - 3,1 cm = 136,8  cm  

sobota, 24 lutego 2018

,,Pieniądze to nie wszystko" Rhys Bowen

 Tytuł oryginału: In Like Flynn

Molly Murphy dostaje prawdziwe zlecenie i na dodatek ma pracować pod przykrywką jako prawdziwy informator nowojorskiej policji. W tym celu udaje się do podmiejskiej rezydencji senatora Flynna by zdemaskować spirytystki, siostry Sorensen. Szybko okazuje się, że prowincjonalna posiadłość skrywa dużo więcej sekretów, których wyciąganie na wierzch jest jak znalazł dla aspirującej pani detektyw. Nie ma więc w tym nic dziwnego, że dziewczyna wpakuje się w sam środek wydarzeń. Odkrywania prawdy na pewno nie ułatwi jej spotkanie z nieoczekiwanym ,,znajomym" z przeszłości oraz cała plejada osób, które nieustannie będą się wokół niej kręcić.

Czwarty tom przygód Molly Murphy rozgrywa się na prowincji. Jest to więc doskonała okazja by mógł zostać zaprezentowany zupełnie inny klimat i otoczenie. Pojawia się charakterystyczne dla początków XX wieku zainteresowanie spirytualizmem oraz mistyką. Wprowadza to czytelnika w klimat detektywistycznej intrygi. Molly jako racjonalna irlandzka dziewczyna nie wierzy w seanse spirytystyczne i możliwość kontaktowania się z duchami z zmarłych dzięki czemu będzie krok po kroku posuwała się do przodu by poznać prawdziwe zdarzenia oraz zdemaskować przy okazji oszustki. Sama intryga kryminalna jest bardzo dobrze poprowadzona, pojawiają się błędne tropy, jest wielu podejrzanych a praktycznie każda z postaci chowa coś za uszami. Dzięki temu nie sposób się nudzić i z niecierpliwością czeka się na finalne rozwiązanie.

Cykl ,,Nie zadzieraj z Molly Murphy" to jeden z moich ulubionych cyklów kryminałów retro. Chyba nie ma co się temu dziwić: to idealna mieszanka faktów historycznych, przygody, intrygi oraz delikatnego humoru. Cóż, teraz pozostaje czekać na kolejny tomik. Polecam!

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  143,0 cm - 3,1 cm = 139,9  cm  

piątek, 23 lutego 2018

,,Światło nie może zgasnąć" Diane Chamberlain

 Tytuł oryginału: Keeper of the Light

Lokalna bohaterka i działaczka społeczna Annie O'Neill zostaje śmiertelnie postrzelona w ośrodku gdzie pomaga. Ostatnią osobą, która udziela jej pomocy jest lekarka Olivia Simon. Jej działania choć ryzykowne i budzące wątpliwości, mają jednak na pomóc kobiecie. Nawet gdy wie, że jej mąż jest zakochany w Annie. Tragiczna śmierć Annie sprawi, że w dramatyczny trójkąt splotą się losy Olivii, jej męża Paula oraz Aleca - męża Annie. Każde z nich na swój sposób pragnie jak najbardziej zbliżyć się do zmarłej i odkryć jaka naprawdę była ,,lokalna święta".

Diane Chamberlain stworzyła opowieść, pozornie prostą ale skrywającą w sobie wiele emocji. Zaczyna się od historii ludzi, który na różne sposoby próbują poradzić sobie z utratą najbliższej osoby. Po kolei przechodzi od zaprzeczenia, przez obojętność do gniewu by na koniec mogło nadejść pogodzenie się z sytuacją oraz mógł wreszcie zapanować spokój. Ale to nie tylko historia żałoby. To także opowieść o rodzących się uczuciach, bardzo nieśmiałych początkowo. Jest to także opowieść o tym jak bardzo skomplikowani i skryci są ci, których wydaje nam się, że znamy najlepiej. Jak bardzo pozorne i powierzchowne jest nasze spojrzenie, jak łatwo przychodzi niedostrzeganie pewnych rzeczy oraz wypieranie ich z myśli.

Autorce w sposób logiczny i ciekawy udało się złożyć to w jedną spójną całość, która wciąga od pierwszych stron. Z ogromnym zainteresowaniem czytałam i powoli odrywałam kolejne sekrety bohaterów oraz poznawałam ich skomplikowaną przeszłość, przez co łatwiej było zrozumieć mi ich motywacje. Bohaterowie nabrali cech żywych, autentycznych, skomplikowanych ludzi, pełnych zarówno błędów jak i wielu dobrych chęci. Skomplikowana relacja w jakiej się znaleźli pomogła im przewartościować swoje życie oraz odnaleźć to na czym naprawdę im zależy.

poniedziałek, 19 lutego 2018

,,Szarość miejskich mgieł" Edyta Świętek



Mówi się, że najlepiej widać upływ czasu po dzieciach. Dopiero były raczkującymi brzdącami a teraz już są prawie dorosłymi. Tak samo jest z upływem czasu w rodzinie Szymczaków i Pawłowskich. Karol dopiero co był pędrakiem wychowywanym przez wszystkich a teraz sam wchodzi w dorosłość i musi na własnej skórze przekonać się jaka jest szara, peerelowska rzeczywistość. To na nim, jako najstarszym przedstawicielu nowego pokolenia, w głównej mierze koncentruje się ten tom. Chłopak w krótkim czasie wystawi na poważną próbę przyjaźń z dziecięcych lat, los z niego okrutnie zakpi gdy pierwszy raz się zakocha, będzie musiał zmierzyć się z sekretami, przed którymi próbowali chronić go rodzice i reszta rodziny.

Nie obejdzie się bez małych i większych dramatów także u pozostałych przedstawicieli rodziny. Będą jak zawsze sukcesy, radości, łzy, bolesne pożegnania ale i zapanuje względny spokój. Po raz kolejny autorka umiejętnie przeplata wydarzenia historyczne z fikcją literacką. Teraz sporo miejsca poświęca studentom i ich walce z władzą. To właśnie młodzi, gorącokrwiści zapaleńcy będą próbować zmienić świat. Na kartach książki przywołane są trudne wspomnienia: starcie studentów z robotnikami w 1968 roku, wydarzenia 1970, które doprowadziły do obalenia Gomułki ale także wiele pozornie błahych ale charakterystycznych dla tego okresu zdarzeń. Gdzieś pośród tego zła i brutalności, głupoty oraz złośliwości zawsze znalazło się miejsce na miłość, radość, rodzinę.

,,Szarość miejskich mgieł" to przedostatnie spotkanie z Szymczakami. Przyzwyczaiłam się na tyle do stylu pisarstwa Edyty Świętek, że wiele wydarzeń bardzo łatwo ze sporym wyprzedzeniem byłam w stanie przewidzieć. To jednak w żaden sposób nie odebrało mi przyjemności z lektury. Autorka po raz kolejny udowadnia, że umie opowiadać o Nowej Hucie. Pokazuje jej kolejne oblicze, tym razem z lat siedemdziesiątych. Z ogromną wrażliwością i subtelnością mówi o tej dzielnicy, pokazuje jej piękne strony tak, że nie mogę się doczekać wiosny by ruszyć na spacer w poszukiwaniu miejsc bliskich bohaterom ale też nie omija spraw trudnych i bolesnych. Umiejętnie je równoważy tworząc wciągającą opowieść.

niedziela, 18 lutego 2018

,,Arystokratka na koniu" Evžen Boček

 Tytuł oryginału: Aristokratka na koni

Projekt ,,Arystokratka (prawie) umarła" na zamku w Kostce można uznać za rozpoczęty. Hrabianka Maria, obciążona klątwą, prawdopodobnie ma umrzeć w dniu swoich dwudziestych urodzin - jest; trumna - jest; odpowiednio przygotowana kampania reklamowa - jest; wsparcie prasy - ... no właśnie.

Pechowy, szalony zamek w Kostce znowu otwiera swoje podwoje dla czytelników, w prawdzie nic tam nie ulega zmianie - w dalszym ciągu zamieszkały jest przez tą samą wybuchową mieszankę postaci i nadal obserwujemy ich coraz to bardziej ,,genialne" pomysły jak przyciągnąć do zamku turystów i zarobić pieniądze. W tej części po pasmie spektakularnych i niesamowicie śmiesznych porażek nadciągnie nieoczekiwane wsparcie w osobie tajemniczej ciotki Nory.

Cykl ,,Arystokratka" to pewniak jeśli szukamy niebanalnego humory. Lekki styl, konwencja pamiętnika oraz totalnie szalony miks postaci gwarantują przyjemnie spędzony czas. Wraca się do przygód Kostków niczym do ulubionego serialu komediowego. Bocek stworzył postaci przerysowane, wyolbrzymione w swoich wadach ale przez to zabawniejsze. Polecam serdecznie i mam nadzieję, że to nie ostatnie moje spotkanie z cyklem ,,Arystokratka".

piątek, 16 lutego 2018

,,Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL" Andrzej Klim


Już podtytuł sugeruje jak skonstruowana jest książka. Jest to zbiór literackich obrazów, anegdot i ciekawostek o PRLu. Autor wyszedł od sytuacji kabaretów, działalności estradowej i rzeczywistości w jakiej funkcjonowali artyści. Przywołał wspomnienia Zofii Czerwińskiej, Piotra Fronczewskiego Maryli Rodowicz. Z ich opowieści wyłania się świat wprawdzie szary, pozbawiony współczesnego przepychu i wszechobecnego ,,wszystkiego" ale mimo to ciekawy, fascynujący, intrygujący i ... zmuszający do kombinowania. A kombinowano wszędzie: by zdobyć coś czego brakowało, by stworzyć coś z niczego, coś załatwić, obejść cenzurę. Cenzura w środowisku artystycznym to też ważny element książki. Autor na przykładzie kabaretów Tey i Elita pokazuje jak wyglądała walka o możliwość zaprezentowania programu kabaretowego.

Ale nie tylko o kabarecie się mówi. Andrzej Klim ciekawie opowiada też o dwóch najważniejszych eksportowych zespołach PRLu - Mazowszu i Śląsku o ich twórcach i perypetiach związanych z ich działalnością. Znalazło się też miejsce by wspomnieć o Modzie Polskiej, sporcie i motoryzacji. Książka kończy się wspomnieniem dwóch postaci, które są przykładem arystokracji peerelowskiej - Józef Cyrankiewicz i Andrzej Jaroszewicz.

,,Jak w kabarecie" to zbiór wspomnień i migawek. Wspomnień pozytywnych, budzących zainteresowanie we współczesnym czytelniku a u tych pamiętających tę epokę może budzić nostalgię. Ale pewnie to tylko wygładzone przez czas anegdoty, takie jakie miło jest przywoływać bez poczucia tego co realnie za tym stało. Autor opowiada ciekawie i wciągająco ale trochę powierzchownie, każdy z tematów aż prosi się o rozwinięcie i zaprezentowanie w szerszej perspektywie. Jako osoba, która z rzeczywistością PRLowską nie miała do czynienie z ogromnym zainteresowanie czytałam i dowiedziałam się wielu rzeczy, które teraz wymagają uzupełnienia.

czwartek, 15 lutego 2018

,,Tu byłem. Tony Halik" Mirosław Wlekły


Podróżnik. Dziennikarz. Reporter. Fotograf. Łowca przygód. Bajarz. A może prościej ,,pozytywny szaleniec", uwięziony w ciele dorosłego mężczyzny a potem staruszka wieczny marzyciel, pragnący dotrzeć na Księżyc. Jaki właściwie był Tony Halik? Jedno jest pewne wychował całe pokolenia takich samych żądnych przygód marzycieli, którzy chcieli tak jak on przemierzać lądy i oceany. Halik miał to szczęście, że jako jeden z ostatnich podróżował w czasach gdy wyprawa smakowała i pachniała inaczej. Była czymś innym, egzotycznym, niecodziennym, tylko najwięksi zapaleńcy mogli sobie pozwolić na to, żeby ruszyć w świat. Dla Polaków miało to jeszcze bardziej dobitny wydźwięk. Programy podróżnicze Halika pokazywały niedostępny dla nich świat. Budziły tęsknotę, sprawiały, że ludzie zaczynali marzyć, do ich rzeczywistości nagle zaczęły przenikać barwy, smaki i zapachy.

Mirosław Wlekły wyruszył na wyprawę śladami Halika. Chciał lepiej go poznać i zrozumieć. Wyjaśnić białe plamy w jego biografii i rozwiać wszelkie narosłe wokół niego legendy. Od Polski przez Francję, Szkocję aż po Argentynę, Meksyk i Stany Zjednoczone tropi ślady, szuka wskazówek i informacji. Nie jest to zadanie łatwe. Wojna, ciągłe życie w biegu a przede wszystkim czas skutecznie zatarły ślady. Ci, którzy najwięcej mogliby powiedzieć o wczesnych latach życia Halika już nie żyją. Pozostały przekazywane przez pokolenia plotki, wspomnienia i nieliczne dokumenty oraz zdjęcia.

Kompozycja książki zaczyna od przybliżenia tych wydarzeń z życia Tony'ego Halika, które są najlepiej i najdokładniej udokumentowane - zaczyna od lat spędzonych u boku Elżbiety Dzikowskiej. Potem coraz bardziej autor cofa się w przeszłość by przybliżyć lata w spędzone w Argentynie z Pierette oraz początki kariery dziennikarskiej. Następnie robi się coraz bardziej tajemniczo - nadal nie jest dokładnie udokumentowane to co robił w trakcie II wojny światowej. Ten okres kryje w sobie wiele zagadek, które autor próbuje rozwiązać. Wspomniana jest też młodość spędzona na Pomorzu, które także zawiera wiele białych plam. Mimo, że Tony Halik był osobą otwartą i dużo opowiadał o sobie, często koloryzując, o tych momentach nie wspominał.

Należy się podziw dla autora, który wykonał kawał dobrej roboty tropiąc ślady Halika. Wędrował uparcie po jego śladach i łączył drobne skrawki informacji budując opowieść o wyjątkowym człowieku. Pokazał jego fenomen, który nawet dwadzieścia lat po jego śmierci nie pozwala o nim zapomnieć. A jego opowieści nadal rozpalają wyobraźnię kolejnych pokoleń żądnych przygód marzycieli.

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  146,1 cm - 3,1 cm = 143,0  cm  

wtorek, 13 lutego 2018

,,Linia krwi" James Rollins

 Tytuł oryginału: Bloodline

James Rollins i jego cykl o jednostce do zadań specjalnych Sigma Force to pewniak jeśli szuka się dynamicznej, pełnej zwrotów akcji i wciągającej przygodówki. Nie inaczej jest i tym razem. Już od pierwszych stron wciąga nas opowieść.

Córka prezydenta dostaje tajemniczą wiadomość, która sugeruje, że ktoś czyha na jej życie i życie jej nienarodzonego dziecka. W pośpiechu, razem z mężem uciekają na wybrzeże Afryki. Tam mają czekać na poród. Wkrótce jednak zostają zaatakowani. Mąż Amandy ginie a ona sama zostaje uprowadzona w nieznanym kierunku. Na ratunek kobiecie wyrusza komandor Gray Pierce, agentka Seichan oraz niezawodny Kowalski. Towarzyszyć im w niebezpiecznej misji będzie tajemniczy Tucker wraz ze swoim psem Kainem.

To co zaczęło się jako akcja zlokalizowania i odbicia zakładników staje się walką z czymś dużo poważniejszych i dużo bardziej pierwotnym. Tajemnicza organizacja ma swoje własne plany względem Amandy i jej dziecka. Ma to być zaledwie pierwszy krok w realizacji dużo bardziej skomplikowanego, od wieków przygotowywanego planu. Zaczyna się emocjonujący wyścig z czasem, w trakcie którego agenci Sigma Force będą przemieszczać się między kontynentami oraz walczyć wszelkimi możliwymi środkami z bardzo dobrze zorganizowanym wrogiem.

Każdy kto lubi jak w powieści dużo się dzieje, gdzie są wybuchy, dynamiczna akcja, chwile niepewności, gdzie przeszłość miesza się z teraźniejszością a tradycja z nowoczesnością będzie usatysfakcjonowany. Rollins na bazie solidnych doniesień naukowych buduje szaloną, wciągającą przygodę i sprawia, że nie ma czasu na porządne nabranie oddechu. To w końcu ,,Akcja".

,,Wład Palownik. Prawdziwa historia Drakuli" C.C. Humphreys

 Tytuł oryginału: Vlad: The Last Confession

Na zamku położonym gdzieś na Wołoszczyźnie zbiera się dziwny sąd. Osądzony ma być zmarły od kilku lat potężny książę - Wład Drakula. Cel: przywrócenie dobrego imienia Zakonowi Smoku lub podrążenie go na wieki. Sędzią będzie sam papież, dla którego skrupulatni słudzy spisują relację. Najważniejsi są jednak świadkowie: kochanka, przyjaciel i spowiednik Drakuli. To oni towarzyszyli mu przez całe życie i to oni dotarli prawie do wnętrza jego duszy i umysłu i umieli otworzyć całe dzieje swojego pana.

,,Wład Palownik" to nie tylko zbeletryzowane dzieje najsłynniejszego włodarza Wołoszczyzny, to także opowiedziana historia o władzy, okrucieństwie i przeznaczeniu. Drakula nie jest tutaj stworem z mroków nocy, którym straszy się dzieci ale człowiekiem z krwi i kości. Ukształtowanym w okrutnych czasach przed okrutnych ludzi. Zmuszony przez los do podjęcia walki robi to w skuteczny i bezlitosny sposób, doprowadzając to tego, że samo jego imię budzi strach i trwogę. Nie uznaje litości, kompromisów, kłamstwa, okrutnie rozprawia się z tymi którzy na to zasłużyli. Torturuje by samemu nie być torturowanym. Ponadprzeciętna inteligencja pozwala mu sterować otaczającymi go ludźmi oraz uparcie dążyć do celu. I pomimo wielu pozytywnych cech nie jest to jednak próba wybielenia Drakuli oraz stworzenia z niego krystalicznego herosa walczącego dla dobra kraju i poddanych. Drakula jest okrutnym, coraz bardziej popadającym w szaleństwo władcą, bezlitosny, zapatrzony w siebie, nie liczący się nawet z najbliższymi.

Powieść próbuje uchwycić właśnie całość i różnorodność psychologiczną postaci. Stopniowo pokazuje zarówno okoliczności jak i rezultaty - kolejne zmiany jakie zachodziły we Władzie. Z inteligentnego, żądnego wiedzy młodzieńca stał się żądnym krwi Palownikiem. Fabuła jest tak prowadzona, że czytelnik ma możliwość samemu wyciągnąć wnioski i przygotować się do swojej oceny. Autor nie narzuca odbioru, chce stworzyć taką opowieść by była jak najbardziej obiektywna. W prawdzie jest to tylko fikcja literacka ale daje odczuć klimat epoki oraz przybliża nastroje jakie panowały na pograniczach muzułmańsko-europejskich.

czwartek, 8 lutego 2018

,,Zostać panią Parrish" Liv Constantine

Tytuł oryginału: The Last Mrs. Parrish

Amber Patterson doskonale wie czego chce. Chce wszystko! Wychowana w biednej rodzinie bez skrupułów dąży do wyznaczonego celu. A tym jest życie w luksusie, które może zapewnić jej status bogatego i wpływowego Jacksona Parrisha. Podstępnie wnika do rodziny Parrishów, zdobywa zaufanie obecnej pani Parrish i krok po kroku robi wszystko by ją wyeliminować. Podstępna dziewczyna nie wie tylko, że jest jeszcze ktoś kto przejrzał jej zamiary i w jej działaniu upatruje środek by zrealizować swoje własne plany,

,,Zostać panią Parrish" to całkiem zgrabnie skonstruowany thriller. Akcja rozkręca się powoli przez co długo czekamy na to co stanowi kwintesencję opowieści. Autorki początkowo malują idealny, wręcz perfekcyjny obraz szczęśliwej rodziny i kochającego się małżeństwa. Subtelnie do tego cukierkowego obrazka przemycają drobne elementy, które mają za zadanie zakłócać harmonię i przygotować na to co dopiero nadejdzie a co kryje się za idealną fasadą. Wcześniej jest jednak powolnie, rozważnie choć momentami bardzo naiwnie i stereotypowo prowadzona gra mająca na celu wniknięcie oszustki do rodziny. Wyraźnie (aż za bardzo) widać kreślony podział inteligentna intrygantka kontra naiwna i łatwowierna żona a pomiędzy nimi On. Tak jest tylko do końca pierwszej, najdłuższej części. Potem autorki serwują ogromną woltę, która zupełnie zmienia odbiór całości oraz sposób patrzenia na bohaterów. Ma się wrażenie, że punkt ciężkości przesunął się w zupełnie nieoczekiwaną stronę.

Powieść Liv Constantine nie jest odkrywcza ale wciągająca idealna do autobusu czy tramwaju. Ma swoje dobre momenty, które przykuwają uwagę i pozwalają się oderwać od widoków za oknem. Z zainteresowanie obserwujemy grę psychologiczną prowadzoną pomiędzy bohaterami i chociaż nie wywołuje ona większych dreszczy emocji, jest ciekawie skonstruowana.

poniedziałek, 5 lutego 2018

,,Grzech nasz codzienny" Dominik Dán

 Tytuł oryginału: Hriech náš každodenný

Zaczynam swoją przygodę z Dominikiem Dánem od ,,Grzech nasz codzienny". Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać po powieści, chociaż zaintrygował mnie już sam wstęp odautorski przestrzegający przed tym co znajduje się pomiędzy okładkami. Zainteresowana coraz bardziej wnikałam w opowieść o śledztwie jakie prowadzi komisarz Krauz razem z zespołem. Ofiarą jest nastoletni chłopiec. Brutalnie okaleczony i skrzywdzony zostaje znaleziony martwy w jednej z najbogatszych dzielnic miasta. Początkowe działania policjantów nie przynoszą żadnych realnych wyników, wręcz wydaje się, że każdy kolejny krok wywołuje lawinę pytań zamiast prowadzić do odpowiedzi. Zaczynają wychodzić na jaw kłamstwa skrywane pod płaszczem codzienności. Policjanci nie tylko odkrywają problemy i nie do końca legalne zajęcia młodzieży ale także odkrywają to czym zajmują się znudzone gospodynie domowe. Misterna intryga wikła się i plącze pokazując całą zbieraninę zaniedbań, znieczulicy i obojętności, które doprowadziły do tragedii. Prawda wyjdzie na jaw ale okaże się być dużo bardziej złożona a ciężar winy spadnie na wiele innych osób.

Dán misternie i skrupulatnie buduje intrygę. Prowadzi powoli policjantów a zarazem też czytelnika od ogólnie, szeroko zakreślonej sytuacji do finału. Stopniowo okrywa prawdę, przy okazji coraz lepiej pozwalając poznać ofiarę i środowisko w jakim się obracał. Mimo, że w trakcie śledztwa wychodzą na jaw brutalne i drastyczne epizody z życia wielu osób, autor stara się łagodzić sytuację prowadzeniem elementów humoru związanych z prywatnym życiem śledczych. Dzięki temu zabiegowi postacie nabierają także realności, nie są tylko dzielnymi herosami walczącymi ze złem ale przede wszystkim ludźmi. Przenikliwi, dociekliwi, dokładni w tym co robią bywają złośliwi i sarkastyczni.

Sam styl kryminału także jest inny od tego do czego przyzwyczaiły nas między innymi skandynawskie powieści. Tutaj jest bardziej oszczędny, surowy, pozbawiony wszelkich ozdobników. Nie ma bogatej narracji, wręcz koncentruje się na dialogach i to one są sporym walorem powieści. Cięte riposty, precyzyjny język, surowość policyjnego, głównie męskiego świata. Początkowo trudno się to tego przyzwyczaić ale już po chwili docenia się jego zalety. Dzięki temu bardziej koncentrujemy się na śledztwie, nie rozpraszając się niepotrzebnymi szczegółami.

Chociaż to było moje pierwsze spotkanie z kryminałem słowackim, na pewno nie ostatnie. Z pewnością będę wracać.

niedziela, 4 lutego 2018

,,Ruiny na wybrzeżu" Eric Berg

 Tytuł oryginału: Das Küstengrab

Przełom sierpnia i września 1990 roku był momentem przełomowym w życiu siedmiorga przyjaciół. Wchodzili wtedy w dorosłe życie, podejmowali swoje pierwsze dorosłe wybory, snuli marzenia o wielkiej przyszłości. Jedni wyjechali, studiowali, gonili za karierą, dorabiali się, inni zostali i utknęli w marazmie ale był też ktoś kto zaginał ... na zawsze. Dwadzieścia trzy lata później, w maju, Lea Mahler powraca na wyspę na dwa dni, które zmienią jej życie. Coś się wydarzy, czego efektem będzie jej amnezja oraz śmierć w wypadku jej siostry. Kobieta postanawia jeszcze raz wrócić na wyspę Poehl by dowiedzieć co dokładnie zaszło w maju. Zaczyna na nowo nawiązywać kontakt z dawnymi przyjaciółmi i szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Nie jest to jednak łatwe bo każdy przedstawia jej zupełnie inną wersję wydarzeń.

Eric Berg stworzył całkiem ciekawy i wciągający thriller. Zamknięty, ograniczony teren, niewielka grupa ludzi, tajemnice i niedomówienia. Błądząc wśród półprawd i próbując przeniknąć wieloletni mur milczenia razem z bohaterką krok po kroku odkrywany kolejne sekrety. Akcja jest o tyle ciekawie skonstruowana, że podąża dwoma torami: obecnie oraz w trakcie pierwszego pobytu na wyspie, w maju. Dwa równoległe śledztwa, które dążą do tego samego celu pokazują jednak dwa zupełnie różne oblicza bohaterów. Dopiero ich zestawienie pokazuje całą prawdę o wydarzeniach z przeszłości.

,,Ruiny na wybrzeżu" dobrze, chociaż trochę wolno się czyta. Dużo miejsca poświęca się kreśleniu nostalgicznego obrazu Niemiec Wschodnich oraz zmian jakie spowodowało zburzenie Muru Berlińskiego. Wydarzenia z przełomu bardzo mocno zaważyły na życiu postaci i były tłem dla prezentacji ich sylwetek. Mimo, to jest to przede wszystkim dobry thiller, z którym dobrze spędza się wieczór.

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  147,8 cm - 1,7 cm = 146,1  cm  

piątek, 2 lutego 2018

,,Skradzione godziny" Maria Solar

 Tytuł oryginału: Las Horas Roubadas

Czym właściwie jest ,,stracona godzina"? Czy to ta, którą zmarnowaliśmy na coś głupiego, próżnego, niepotrzebnego? A może to ta, która przenosi nas w inny świat, inne życie, wyrywa nas z szarej rzeczywistości, czasem wzbudza wyrzuty sumienia lub tęsknotę za czymś innym? Czy to ta, która zatrzymuje wszystko naokoło, zmienia spojrzenie i pozwala dorosnąć? Ile ludzi tyle definicji i sensów. Każdy ma swoje własne jej rozumienie.

Maria Solar w swojej powieści koncentruje się na dwóch rodzinach żyjących w Hiszpanii pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Kraj dopiero zaczyna się budzić do życia po wieloletniej dyktaturze Franco. Zmiany społeczne zachodzą powoli ale zaczynają być już widoczne. Obok siebie żyją dwie rodziny: jedna nowoczesna, liberalna i bogata, druga - konserwatywna i biedna. Całe ich życie toczy się niby tylko równolegle, znają się, rozmawiają ale tak naprawdę nie wiedzą ile ich łączy i jak bardzo wspólna przeszłość wpłynęła na współczesność oraz ukształtowała ich jako ludzi. Dopiero tragiczne wydarzenia pozwolą zmierzyć się z tym co przez wiele lat było skrywane ze wstydem, to czego się wyrzeczono, te godziny, które były kradzione.

To chyba jedna z lepszych powieści obyczajowo-psychologicznych jakie czytałam. Prosta w formie ale bardzo dobitna w przekazie. Za pomocą prostych obrazów i symboli pokazuje jak funkcjonuje głęboko zakorzeniony strach, mówi o cichej pogardzie, beznadziei, marazmie szarej rzeczywistości i o miłości, którą zabito. Ale jest to także opowieść o bardzo szybkim dorastaniu, uczeniu się miłości - zarówno tej pierwszej niewinnej jak i tej fizycznej, o przyjaźni i pierwszych zawodach uczuciowych. Autorka mówi o tym tak prostu, wręcz banalnie. Nie ucieka się do skomplikowanych metafor ale opisuje zwyczajność i nijakość pod którymi ukryte są buzujące emocje czekające tylko na moment aby dać o sobie znać i wybuchnąć.

,,Rozalia" Magdalena Wala


Chyba wystarczy pobieżne przejrzenie mojego profilu aby zauważyć, że lubię powieści historyczne i romanse historyczne. Często gdy czytam o kolejnych faktach z historii Polski nasuwa mi się myśl, że wiele wydarzeń byłoby świetnym tłem dla całkiem przyzwoitego właśnie romansu historycznego. Czasy wojen, intryg, konspiracji to idealne tło by męscy bohaterowie pokazali swoją siłę, witalność, romantyczny hart ducha, dzielność i mogli wykazać się bohaterskimi czynami, natomiast kobiety mogłyby zaprezentować spryt, inteligencję, wdzięk i nieodłącznie z tym związaną ... umiejętność pakowania się w kłopoty. Po wielu latach czytania opartych na podobnych schematach romansów anglosaskich, w końcu trafiłam na powieść, która ma to wszystko w sobie i dotyczy właśnie polskiej historii i polskich, historycznych realiów.

Młodziutka Rozalia musi uciekać przed niechcianym konkurentem. Rodzina ukrywa ją w majątku znajomych. Miejsce, które ma być dla dziewczyny oazą spokoju, zaczyna jawić się jako zagadkowe i pełne fascynujących sekretów. Najbardziej intrygujący jest tajemniczy nieznajomy, którego dziewczyna spotyka zawsze pod osłoną mroku. Dodatkowo w majątku krąży plotka o strzygoniu - nieumarłym, który powrócił.

Przyznam, że wysoko oceniam powieść tylko dlatego, że jest to w końcu coś nowego i świeżego w dosyć dobrze znanym mi świecie romansów historycznych. Bo ciekawie i intrygująco było tylko do momentu, kiedy nieznajomy był nieznajomym. Później zrobiło się już strasznie nudno i strasznie stereotypowo. I może nie byłoby to takie złe gdyby nagle wszystko też się nie spłyciło i nabrało tempa a przy okazji zgubiło sens. Wcześniej intryga było powoli budowana, napięcie stopniowane, pojawiło się dużo zagadek i niedopowiedzeń co budziło ciekawość, postacie miały głębię i charakter potem jak za dotknięciem magicznej różdżki wszytko zniknęło -Rozalia stała się irytującą, egzaltowaną panieneczką, nieznajomy okazał się bezbarwny, a intryga w ogóle zniknęła. Nie winię autorki - tylko nie licznym udaje się utrzymać taki klimat do samego końca, przed Magdaleną Walą jeszcze, mam nadzieję, wiele dobrych powieści. Cieszę się jednak, że ta akurat powieść powstała bo była miłym czytadłem, dobrą odskocznią od anglosaskich klimatów i przede wszystkim w końcu zaczęto czerpać z naszej historii na potrzeby romansu historycznego i zrobiono to całkiem przyzwoicie. Może za dużo babrania się w szczegółach i detalach życia dworku i jego mieszkańców w XIX wieku ale na szczęście Magdalena Wala to nie Diana Gabaldon więc można na to przymknąć oko. 

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  150,5 cm - 2,7 cm = 147,8  cm  

czwartek, 1 lutego 2018

,,Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów" Marta i Adam Biernat


Marta Biernat bezgranicznie zakochała się w Islandii. Dotychczas spędziła tam ponad półtora roku. Każdy jej pobyt na tej tak oddalonej, mroźnej wyspie sprawia, że odkrywa tam coraz nowe, niezwykłe rzeczy i miejsca. Specyficzne położenie oraz odcięcie od kontynentu europejskiego sprawiło, że Islandia nabrała niezwykłego klimatu i wykształciła charakterystyczne tylko dla siebie modele zachowań, nie mówiąc już o niezwykłym, wręcz kosmicznym krajobrazie i specyficznych formach przyrodniczych.

,,Rekin i baran" to specyficzny przewodnik po Islandii. Pełen informacji zarówno historycznych, społecznych jak i kulinarnych oraz przyrodniczych. Autorka ciekawie opowiada o wszystkim czym ten wyspiarski kraj charakteryzuje się. Pokazuje inność i wyjątkowość, zarówno przyrody jak i ludzi. Reportaż przepełniony jest taką ilością informacji, że wręcz można poczuć klimat tego miejsca. Marta Biernat snuje opowieść zaczynając od czasów pierwszych kolonizatorów - Wikingów, przez historie z okresu polowań na czarownice, mówi o specyfice wierzeń, typowych zwyczajach, potrawach ale i współczesnych zachowaniach i tradycjach. Robi to ciekawie i w sposób wciągający. Początkowo jej styl narracji sprawia wrażenie trochę chaotycznego ale gdy się już do niego przyzwyczai można dać się porwać strumieniowi myśli i skojarzeń i razem z nią wędrować po Islandii.

Opowieść ubarwiają piękne, klimatyczne zdjęcia Adama Biernata. W pełni oddają klimat opowieści, podkreślając surowe piękno wyspy i uwypuklając to co jest tam najbardziej fascynujące. Nie sposób się od nich oderwać, kuszą oraz budzą pragnienie przekonania się na własne oczy, że te miejsca naprawdę istnieją a nie są tylko wytworem wyobraźni.

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  152,9 cm - 2,4 cm = 150,5  cm  

,,Jezu, Ty się tym zajmij!" Joanna Bątkiewicz-Brożek


Zrozumieć świętość nie jest łatwo. Nie jest łatwo ją obserwować ale też nie jest łatwo z nią żyć. Tylko nieliczni są powołani by wręcz w heroiczny sposób o niej świadczyć. Na pewno jednym z takich postaci był ojciec Dolindo Ruotolo - prawie nie znany neapolitański zakonnik, który prawie na dwadzieścia lat został odsunięty przez Kościół (a właściwie wtedy jeszcze istniejące Święte Oficjum) od pracy kapłańskiej. Pomimo wszelkich trudności, poniżeń, prześladowań nigdy nie powiedział złego słowa o Kościele. Kochał go, szanował i służył mi najlepiej jak potrafił.

Ojciec Dolindo zasłynął nie tylko swoją miłością do Kościoła. Był to przede wszystkim święty kapłan, jego życie od początku trudne i bolesne naznaczone było przez cuda. Podobnie jak ojciec Pio obdarzony był darem rozpoznawania serc ludzkich, bilokacji oprócz tego w prosty i zrozumiały sposób wyjaśniał Pismo Święte tak aby było zrozumiałe dla każdego. Przygotował ponad 220 tysięcy obrazków z myślami, refleksjami, naukami będące pomocą i wsparciem dla wiernych. Nie da się w kilku słowach wyrazić ogromu pracy duszpasterskiej jaką wykonał w trakcie swojego życia. Nauczał, pomagał ale i głosił potrzebe reformy Kościoła i kapłaństwa. Dostrzegał problemy kapłanów i w tej intencji ofiarował swoje cierpienie, które znosił z nadludzkim heroizmem.

Jest to biografia obok której nie da się przejść obojętnie, nie ważne czy jest się osobą wierząca czy nie. Siła, nadzieja i ogromna wręcz troska o ludzi i Kościół z niej biją. Pokazują czym na prawdę jest świętość i jak ogromną może być pomocą w życiu. Daje też czytelnikowi nowego, silnego patrona - ojca Dolindo, uczącego pokory, siły, dobra i godnego znoszenia przeciwności i trudności.