wtorek, 30 stycznia 2024

,,Wichry Camino" John Grisham

Tytuł oryginału: Camino Winds

 Po kilkuletniej przerwie wracam na wyspę Camino i do księgarni Bay Books w, najbardziej dramatycznym z możliwych, momencie. Zamiast wyczekiwanego spotkania autorskiego nad wyspę nadciąga huragan i stanie się on idealną przykrywką dla zbrodni (prawie) doskonałej. W trakcie szalejącego żywiołu ginie jeden z rezydujących na wyspie pisarzy. Coś co ma wyglądać jak wypadek budzi wątpliwość najpierw dorabiającego w księgarni studenta a następnie dobrze nam znanego Bruce'a Cable'a. Zdając sobie sprawę, że po szaleństwie jakie nawiedziło wyspę, służby będą mało skuteczne, sami zaczynają prywatne śledztwo, które poprowadzi ich w nieoczekiwanym kierunku, a tropem będzie ...oczywiście ...książka.

,,Wichry Camino" to trochę inne oblicze Johna Grishama ale paradoksalnie, mam wrażenie, że bardzo spójne, z jego całą twórczością. Właściwie można nakreślić granicę podziału i pokazać dwa zupełnie odmienne oblicza całej opowieści. Pierwsza połowa to trochę zabawa, parodia kryminału i powieści detektywistycznej. Trzech domorosłych śledczych - pisarz, księgarz i student, próbują rozwikłać zagadkę śmierci czwartego. Obok nich niespecjalnie ogarnięci policjanci i cała ferajna barwnych mieszkańców Camino, na tle żywiołu. Nie sposób się nie uśmiechnąć i nie traktować tego z przymrużeniem oka. Potem jednak zaczyna robić się poważniej i wtedy zaczyna dochodzić go głosu Grisham - celny obserwator społeczny. Po raz kolejny na tapecie znajdują się kontrowersyjne tematy społeczne, aktualne z perspektywy mieszkańca Stanów Zjednoczonych, ubrane jednak w sensacyjny i trochę przerysowany kostium. Akcja nabiera tempa, jest bardziej sensacyjna, niebezpieczna i nieoczywista. Budzi niepokój i próbuje pokazać co tkwi wewnątrz wielkiej korporacyjnej maszynerii. Czy jednostka może podjąć skuteczną walkę?

,,Wichry Camino" to nie jest thriller prawniczy jakiego spodziewalibyśmy się po Grishamie. Jest pewną kompilacją wątków i stylów ubraną w lżejszą, bardziej rozrywkową formę. Niejednoznaczni bohaterowie, nieprzewidywalne zachowania ale nadal walka z systemem i wciągająca fabuła. Grisham z ironią i sarkazmem komentuje rzeczywistość ale nadal jest bardzo celny w swoich opiniach. Niby trochę puszcza oko do czytelnika ale mimo to doskonale oddaje ważne problemy społeczne i opisuje przekręty jakich można się dopuścić by szybko zarobić kosztem najsłabszych. Ubrane w lekką rozrywkę są poważne dylematy moralne, które dają do myślenia. I chyba za to właśnie najbardziej lubię Grishama bo nie musi silić się na moralizatorstwo, może przymknąć oko a i tak będzie ciekawie. Polecam!

p.s. WYZWANIE 2024 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 155,9 cm - 2,7 cm = 153,2 cm.    

 

niedziela, 28 stycznia 2024

,,Kwiaty w pudełku" Karolina Bednarz


 Przyznam, że do momentu sięgnięcia po ten reportaż miałam bardzo romantyczną i idealistyczną wizję Japonii. Kwitnące wiśnie na tle ośnieżonej góry Fudżi, piękne gejsze, zapracowani ludzie mieszkający w czystym, dostatnim państwie, a w tle Hello Kitty i szalone teleturnieje przeplatana z anime. Tak, to nadal jest jeden z elementów opisujących Japonię ale jak zawsze, prawdziwy obraz jest dużo mroczniejszy i bardziej skomplikowany, szczególnie jeśli się spojrzy na wszystko z perspektywy kobiet.

Sporo czytałam o sytuacji kobiet w krajach latynoskich i wydawało mi się, że tam jest to szczególnie trudne. Dlatego, gdybym czytała ,,Kwiaty w pudełku" bez podanej nazwy kraju, którego dotyczy, moje pierwsze skojarzenia biegłyby w kierunku Ameryki Południowej. Pod otoczką idealnego państwa, wysokiej kultury kryje się opresyjny system, którego ofiarami najczęściej są właśnie kobiety. W Japonii odbiera się im prawo do wykształcenia, awansu, szacunku, są ofiarami mobbingu, seksizmu, molestowania. Brzmi strasznie i zupełnie odbiega od tego co Japonia chce i pokazuje światu. Infantylizacja kobiet przez sprzedawanie w świat kultury kawaii jest jednym elementów, które mają ograniczać prawa kobiet. Ale to zaledwie wstęp do poznania wielu innych bolesnych, trudnych, wręcz nie do uwierzenia historii. Próbuje się wprowadzać prawa, które mają pomóc ale w większości są one martwymi zapisami. Nie wiele można zrobić przeciwko gwałtom, molestowaniu w środkach komunikacji miejskiej czy nienormalnemu dokładaniu obowiązków zawodowych tak aby kobieta nie była w stanie pogodzić pracy i rodziny. Mężczyźni jak zwykle nie widzą problemów, są przekonani że ich jedyną rolą jest zarabianie pieniędzy a nie pomoc w domu. I kiedyś jedna pensja spokojnie wystarczała jednak czasy prosperity w Japonii także dobiegły końca. Zamiast dążyć do zmian społecznych, Kraj Kwitnącej Wiśni próbuje tkwić w tradycji .... która tak naprawdę tradycją nie jest bo narodziła się stosunkowo niedawno, jakieś 200 lat temu.

,,Kwiaty w pudełku" Karoliny Bednarz odczarowują obraz Japonii. Nie jest to już kraj marzeń i radości ale kraj targany mnóstwem problemów, które próbuje się zamiatać pod dywan. Wiele aspektów bardzo długo udawało się skutecznie ukrywać póki gospodarka prężnie funkcjonowała i była mniejsza wymiana kulturowa. Teraz to wszystko zaczyna wychodzić na wierzch. Coraz mocniej daje się odczuć postępujące ubożenie społeczeństwa, jego starzenie a jak zawsze, w takich sytuacjach, na pierwszy ogień idą kobiety, którym odmawiano praw i sprowadzano tylko do roli służebnej. Mocny, dosadny reportaż jednak zapisany z ogromną wrażliwością i szacunkiem dla bohaterek. Otwiera oczy i zupełnie zmienia spojrzenie. Polecam!

czwartek, 25 stycznia 2024

,,Nie nasz papież" Mirosław Wlekły


 Nie raz powtarzałam, że jestem osobą wierzącą i uważam Jana Pawła II za autorytet i osobę, która odegrała ogromną rolę w historii Polski, katolicyzmu i XX wieku. Ale równocześnie nic mnie tak nie denerwuje jak to co widzę zostało zrobione z JPII. I nie, nie mam tutaj na myśli ,,ataków na Kościół". Mam na myśli, to co sam Kościół zrobił z nim zrobił. Totalnie wyparto ze świadomości myśl, że JPII zmarł w 2005 roku i od tego czasu zdążyło już pojawić się całe pokolenie, któremu na siłę wciska się ,,janopawłową papkę". Zrobiono z niego miłego dziadka, nietykalną figurkę, obrazek, za krytykę, którego jest foch i krzyk, że obrażają papieża. Naprawdę niewiele osób w kościele (przynajmniej w Polsce) próbuje spojrzeć na Jana Pawła II szerzej. Tak, był wybitną postacią, tak emanował świętością, tak był autorytetem i wzorem dla wielu, tak jego nauki mogą być cennymi wskazówkami ale równocześnie był przywódcą politycznym, który musiał iść na kompromisy; był Polakiem i to w kierunku Polski skierowana głównie była jego uwaga a wiele spraw równocześnie mu umykało; żył w innej rzeczywistości i dla niego pewne kwestie nie były oczywiste czy nawet możliwe do przyjęcia; był managerem i podejmował błędne decyzje personalne. Jedna postać a tak wiele różnych kontekstów, które najczęściej są pomijane lub z automatu wrzucane w kategorię ,,atak na papieża". Dlatego zawsze cenię spojrzenia, które próbują znaleźć środek i pokazać, że nie wszystko jest takie oczywiste jakby się wydawało.

Mirosław Wlekły przemierzył Amerykę Południową i Środkową, Afrykę i Europę aby zebrać opinie ludzi kościoła na temat Jana Pawła II i pokazać zupełnie inne oblicze jego pontyfikatu. Papież działał zawsze mocno na rzecz walki z komunizmem, co było oczywiste, patrząc na jego pochodzenie ale równocześnie odbijało się na jego spojrzeniu na świat. Nie rozumiał, że komunizm latynoski to zupełnie coś innego. Aby uzyskać pomoc dla Polski ze strony Stanów Zjednoczonych poświęcił m.in. Salwador. Nie potępił USA za ich zbrodnicze działania właśnie w tym rejonie. Koncentracja na Polsce zaburzała jego ogląd i wielu problemów nie widział albo przez błędne decyzje personalne do niego nie docierały. Wlekły przywołuje tylko kilka nazwisk księży, kardynałów, którzy z jednej strony cieszyli się zaufaniem JPII a z drugiej strony ich działania były delikatnie mówiąc dalekie od tego co głosili. Pedofilia, bigamia, homoseksualizm, agresywne bogacenie się, współpraca z mafią, potępianie antykoncepcji, deprecjonowani roli kobiet to tylko maleńki szkic poruszanych tematów. Jednak już sam zarys jest szokujący, wręcz porażający, zbijający z nóg.

,,Nie nasz papież" to reportaż, który próbuje być wyważony i obiektywnie pokazać obraz pontyfikatu z innej perspektywy, jednak nie jest możliwe aby podejść do tego bez emocji. Cały czas emocje kolejnych rozmówców są obecne. Czuć ich złość, ból, gniew, że tak łatwo zostali wykluczeni, wyrzuceni poza nawias kościoła, że zignorowano ich problemy, nie zrozumiano ich. Tutaj dużo miejsca też się poświęca ogólnej sytuacji kościoła po Soborze Watykańskim II, co zostało zrealizowane a co zaprzepaszczone i jak wpłynęło to na współczesny obraz kościoła. Mam wrażenie, że z polskiej perspektywy nie widzi się wielu aspektów albo nie są one tak ważne, natomiast dla ludzi w innych krajach mogły być kluczowe. Dla mnie jednak najbardziej szokujące było spojrzenie na najbliższych współpracowników, to jak był postrzegany Dziwisz i jego działania, jak bezczelnie niektórzy kardynałowie wykorzystywali papieża i traktowali go jak zasłonę.

Reportaż Mirosława Wlekłego jest szokujący ale ważny. Daje do myślenia. Pokazuje różne spojrzenia i udowadnia, że nie ma postaci jednoznacznych, nie ma jednoznacznych działań, nie da się być dobrym dla wszystkich, nawet najlepsze chęci mogą krzywdzić i nawet najmądrzejsza osoba może podejmować błędne decyzje i otaczać się nie właściwymi doradcami. A dokładnie tak było z Janem Pawłem II i obecnie największą krzywdę robi się mu, odmawiając mu prawa do krytycznej oceny i szczegółowego badania jego życiorysu i pontyfikatu. Ale nawet takie książki są pomocne i zachęcają do przemyśleń i w pewien sposób troski o kościół. Dlatego bardzo gorąco polecam lekturę.

wtorek, 23 stycznia 2024

,,Szkarłatna łuna" Maria Paszyńska


Anastazja i Kazimierz po raz kolejny się spotkali i kolejny raz ich drogi zostały rozdzielone. Ich losy biegną obecnie w zupełnie innych kierunkach - ona najpierw mocno przeżywa śmierć doktora Kirsanowa a potem razem z Serhiejem podejmuje podróż na Ukrainę. Trafia tam w najgorszym możliwym momencie - gdy panuje tam głód a kraj okradany jest ze swego najważniejszego bogactwa - zboża. Pewną stabilizacją jest dla niej praca, którą znajduje dzięki przypadkowi, w amerykańskich służbach ARA. Nic jednak nie trwa wiecznie, a życie Anastazji nie zna pojęcia stabilności. Dramatyczne koleje losu sprawiają, że wraca do Petersburga. Tam po raz kolejny stanie twarzą w twarz z Kazimierzem. Ten coraz bardziej nie odnajduje się w swoim życiu. Piękna żona, udany syn, dobra praca i ogólny dobrostan. Jednak on wie, że tam nie pasuje i jest tylko cieniem. Coraz bardziej się wycofuje i nie zauważa, że ten którego uważał za przyjaciela knuje własne intrygi.

Połowa lat 20-tych XX wieku w Związku Radzieckim to czas niespokojny. Lenin jest coraz słabszy, Stalin zaczyna myśleć o przejęciu władzy. I ten wątek w powieści jest najciekawszy. Zaczynają się intrygi, zagrażające życiu spiski, w które bohaterowie jeszcze nie wiedzą jak zostaną wplątani. Borys odnajduje się tam jak ryba w wodzie. Zawsze czujny, gotowy przeciąć szybko to co mogłoby zagrozić jego pozycji. Ale nie tylko intrygi Stalina przykuwają uwagę. Autorka pokazuje brutalnie świat kontrastów jaki wtedy istniał. Głód, bieda, choroby, cierpienie - dla wielu była to rzeczywistość, z którą musieli się mierzyć a która jest z ogromną wrażliwością a zarazem realizmem przywoływana na kartach powieści. Obok jednak żyją ludzie jak dawniej, nie ograniczając się i nie zauważając rzeczywistości. Kontrast jest ogromny i szokujący. Te doświadczenia bardzo mocno wpływają na bohaterów, którzy mają już dość i w niepewnej rzeczywistości próbują łapać okruchy szczęścia, którymi tak skąpo obdziela ich los.

,,Szkarłatna łuna" to tom pełen kontrastów, niejednoznaczny i wymykający się ocenie. Nie można bohaterów oceniać według standardowych norm i zasad bo nic nie jest normalne. Brak stabilizacji, brak wiarygodności, na jaw wychodzą sekrety, które chciało się przemilczeć to prowadzi do finału, który jeszcze bardziej gmatwa już i tam zaplątane historie. Wydaje się, że to definitywny koniec ale świadomość, że jest jeszcze tom napawa mnie ciekawością jak właściwie zakończy się historia i jak wiele będą musieli poświęcić. Polecam!

sobota, 20 stycznia 2024

,,Rodzanice" Katarzyna Puzyńska

 


Zaczęłam czytać ,,Rodzanice" i zgłupiałam. Wiem, miałam chwilę przerwy pomiędzy kolejnymi tomami ale mniej więcej zarys pamiętałam. A tu na samym początku wita nas Weronika Podgórska. Moja pierwsza myśl była ,,że co?". Aż wygrzebałam się żeby poszukać na półce ,,Norę" i sprawdzić czy coś nie pominęłam. Ale nie, ze mną jest wszystko w porządku, to Katarzyna Puzyńska zaserwowała nam potężny plot twist.

Jak zostaliśmy już przyzwyczajeni, powieść rozgrywa się na dwóch planach czasowych: jeden to tuż po zamknięciu sprawy Nory czyli 2016 a drugi - dwa lata później w styczniu 2018. W mroźny styczniowy poranek zostaje znalezione ciało młodej dziewczyny, która dwa lata wcześniej została uwolniona z piwnicy pedofila gdzie była przetrzymywana przez kilka lat. Równocześnie w innym miejscu zostaje znaleziona martwa dziennikarka, która przez ostatnie dwa lata zdążyła zajść za skórę sporej liczbie osób z Lipowa i okolic. Sprawy dziwnym trafem wydają się być powiązane i sięgają w przeszłość odsłaniając tajemniczą historię rodzin zamieszkujących wioskę Rodzanice. Śledztwa są skomplikowane a ich wyjaśnienie z pewnością nie ułatwia fakt, że łączą się z prawie każdym policjantem z posterunku w Brodnicy.

Początkowo ,,Rodzanice" bardzo źle mi się czytało i miałam parę momentów zwątpienia gdzie byłam pewna, że odłożę powieść na półkę i do serii raczej już nie powrócę. Autorka bardzo zamieszała z linią czasu w powieści, wprowadziła nowych bohaterów i wydarzenia, które mają ogromne znaczenie dla dalszej fabuły ale ujawniane są w zupełnie przypadkowej kolejności. Domyślam się, że zabieg ten miał zaintrygować czytelnika, zburzyć jego strefę komfortu i wybić go z poczucia oczywistości i przewidywalności. No, akurat na mnie to nie podziałało a raczej wzbudzało poirytowanie i zniechęcenie. Ale gdzieś mimo wszystko ciągnęłam tą zabawę z nadzieją, że może w którymś momencie coś się rozjaśni i dowiem się o co chodzi, nie tylko w sprawie zabójstw ale też w życiu policjantów. Bo tam też dużo się dzieje ale ubrane jest w taką męczącą otoczkę narzekania, wałkowania wiecznie jednego i tego samego oraz braku zdecydowanych działań. Fakt, Daniel już nie pije i ożenił się z Weroniką ale to wcale nie oznacza, że zrobił prawdziwy krok do przodu. Raczej nadal się kręci w kółko tylko już bez alkoholu.

Powieść zdecydowanie ma za dużo wątków. Każda z postaci ( a już zrobiło się ich bardzo dużo) coś ukrywa i jej historia, w którymś momencie się przebija co wprowadza chaos bo nie wiadomo na czym się skupić ale właściwie nic nie wnosi do powieści. Jest tego tak dużo i tak bardzo rozproszone, że większa część powieści przytłacza czytelnika. Dopiero gdzieś w okolicach 2/3 akcji coś zaczyna się klarować. I wtedy robi się naprawdę ciekawie. Część pytań znajduje swoje odpowiedzi, akcja zdecydowanie przyspiesza i nabiera ognia skręcając w kierunku, który trudno przewidzieć. Jest sporo zaskoczeń, które prawdopodobnie będą otwierać kolejny tom. I dopiero końcówka sprawia, że znowu czuje się klimat serii i chce się na już sięgnąć po kolejny tom aby dowiedzieć się co będzie dalej.

Więc cóż mogę powiedzieć, po początkowym zniechęceniu dałam się jednak urobić i z pewnością nie zostawię tak tej serii.

czwartek, 18 stycznia 2024

,,Spotkanie w Bagdadzie" Agatha Christie

Tytuł oryginału: They Came to Baghdad

Agathy Christie chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Chyba najsłynniejsza angielska autorka kryminałów, której znakiem rozpoznawczym są dwie kultowe postacie literackie - Hercules Poirot i panna Marple. Dwoje genialnych detektywów, którzy na kartach nie jednego kryminału odpowiedzieli na pytanie: ,,Kto zabił?". Ostatnio trochę stęskniłam się za tymi klimatami więc bez wahania ściągnęłam z półki w bibliotece ,,Spotkanie w Bagdadzie" nie patrząc nawet na okładkę. Liczyłam na znajomy klimat i ekscytującą, wytężającą umysł zagadkę. No i tutaj zonk, bo ,,Spotkanie w Bagdadzie" to nie kryminał.

Chyba nie można być bardziej zaskoczonym, niż ja, która szuka klasycznego kryminału a pod sztandarem Agathy Christie trafia na powieść przygodowo-szpiegowską. Ale co pióro królowej, to pióro królowej i nawet krótka przygodówka może być pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i zagadek. Główną bohaterką jest Victoria Jones, przeciętna stenotypistka, którą spotykamy po raz pierwszy gdy po raz kolejny traci pracę. Wtedy też w parku spotyka mężczyznę, który może być miłością jej życia. Nowo poznany ukochany jednak wyjeżdża do Iraku, gdzie ma być asystentem pewnego uczonego. Niezrażona Victoria wykorzystuje cały swój spryt i tupet by podążyć jego śladem. A że po drodze wpląta się w sam środek afery szpiegowskiej, która może zmienić oblicze powojennego świata, no cóż, dla zauroczenia robi się różna rzeczy.

,,Spotkanie w Bagdadzie" to z jednej strony świetnie skonstruowana powieść przygodowa pokazująca zaskakujące oblicze wczesnych lat 50-tych XX wieku. Orientalna lokalizacja, ekscentryczni bohaterowie, dzielna młoda kobieta, która za całą broń ma swój spryt i zdrowy rozsądek oraz czające się cały czas niebezpieczeństwo - nikt jak Agatha Christie nie bawi się konwencją, równocześnie cały czas trzymając czytelnika w niepewności. Są podejrzane hotele, tajemnicze organizacje oraz wykopaliska archeologiczne pośrodku pustyni. Jest ciekawie, zaskakująco i emocjonująco. Cały czas coś się dzieje i trudno przewidzieć co jeszcze może spotkać naszą bohaterkę. Przyznam, że nie tego się spodziewałam ale dostałam zdecydowanie rozrywkę najwyższej klasy i tylko szkoda, że powieść jest tak króciutka. Polecam!

p.s. WYZWANIE 2024 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 157,4 cm - 1,5 cm = 155,9 cm.    

 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

,,Barbarica" Michael Morys-Twardowski


 Historia państwa polskiego umownie zaczyna się w roku 966 wraz z Chrztem Polski. Gdy popatrzymy na tę datę z perspektywy Egiptu, Grecji, Rzymu czy nawet innych państw europejskich to wydaje się bardzo późno. Przecież potrafimy wskazać faraonów na kilkaset lat przed Chrystusem czyli nawet dwa tysiąclecia (!!!) wcześniej niż moment gdy Mieszko zdecydował o chrystianizacji kraju nad Wisłą. Wtedy gdy rozwijają się i upadają cywilizacje, gdy kształtuje się europejska kultura i światopogląd tereny dzisiejszej Polski są białą plamą. Ale czy tak jest naprawdę? Czy rzeczywiście nic nie da się powiedzieć o tym jak wyglądało państwo polskie przed rokiem 1000? Michael Morys--Twardowski podejmuje się wręcz karkołomnego zadania by ze strzępków zapisków i nielicznych zapisków stworzyć obraz Polski - dopisać pierwszy rozdział w historii naszego kraju, którego dotychczas brakowało albo był ignorowany.

Otworzenie tysiąca lat historii ziem polskich nie jest zadaniem łatwym. I nie ma co oczekiwać w przypadku tej publikacji na jakieś spektakularne przełomy. Nie pojawiają się tu nagle ważne i znaczące daty, nie zapełniają się karty nazwiskami, imionami czy wydarzeniami. Jak na tysiąc lat dziejów jest tam bardzo pusto ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Morys-Twardowski skrupulatnie bada zapiski m.in rzymskie by znaleźć nawet najmniejsze wzmianki o plemionach, które kiedyś zamieszkiwały nad Wisłą. Wspomina o ludach i plemionach, które pojawiały się i znikały, snuje domysły i przypuszczenia ale cały czas mocno oparte na źródłach. Nie przypisuje dosłownie kolejnych ludów jako naszych przodków bo się nie da - Europa pierwszego tysiąclecia była ogromnym tyglem, w którym nieustanie się kotłowało. Plemiona przemieszczały się i były podbijane przez inne silniejsze, pojawiały się sojusze i rozdziały. Zmiany zachodziły i nie było po nich trwałych pisemnych śladów więc trudno prześledzić te procesy. Mimo to z opowieści wyłania się pewien kształt, zaczynają rysować się zależności i teren dzisiejszej Polski przestaje ziać pustką. Fakt, jest tylko kilkanaście imion, kilkanaście wydarzeń ale pokazuje to, że te tereny były zamieszkałe.

,,Barbarica" to mimo wszystko fascynująca podróż w czasie. Na podstawie nielicznych źródeł rodzi się opowieść o tym wszystkim wpłynęło na kształt państwa w 966 roku gdy oficjalnie zaczęła się nasza historia. To dynamiczna opowieść, pełna znaków zapytania i wątpliwości, która nie daje jednoznacznych odpowiedzi i nie kreśli sztywnych linii podziału. Autor próbuje wyłuskać prawdę z legend i narosłych przeinaczeń i wychodzi mu ciekawa lektura, która pozwala stworzyć pewną wizję jak mogło być. To też dowód, że historia Polski to znacznie więcej niż tysiąc lat i nie powinno się sztywno trzymać tego podziału ale odważnie sięgać głębiej i próbować opowiadać o przeszłości znacznie dalszej nawet jeśli jest to trudne. Polecam bo to arcyciekawa opowieść o zapomnianym okresie. 

p.s. WYZWANIE 2024 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 160,3 cm - 2,9 cm = 157,4 cm.    

wtorek, 9 stycznia 2024

,,Po godzinach na Milagro Street" Angelina M. Lopez

 Tytuł oryginału: After Hours on Milagro Street

Alex Torres to dziewczyna, z którą się nie zadziera. Zadziorna barmanka z topowego baru w Chicago z dnia na dzień rzuca pracę i wraca do rodzinnej miejscowości gdzieś w  Kansas by ratować rodzinny bar. Plan, który opracowała wraz z siostrami już na wstępie bierze w łeb bo babcia dostała dwie inne oferty kupna baru i bardzo poważnie się nad nimi zastanawia. Jedną z nich przedstawił lokator i działacz lokalnej fundacji historycznej - Jeremiah Post. Post jest też profesorem na miejscowej uczelni i nie wygląda wcale na szanowanego profesora. Już pierwszego wieczora drogi Alex i Jeremiah się przetną i polecą istry. Potem będzie tylko ostrzej, intensywniej i bardziej emocjonująco, szczególnie, że oboje dosyć mocno okopią się po swoich stronach. Jednak nic tak nie łączy nawet najbardziej zaciekłych wrogów jak pojawienie się wspólnego wroga. A gdy jeszcze bohaterowie przyznają, że między nimi jest chemia to jedno jest pewne - nudy nie będzie.

Przyznam, że trochę brakowało mi w moim czytelniczym życiu takich książek. Kiedyś zaczytywałam się w komedie romantyczne Susan Elizabeth Phillips czy Meg Cabot i nadal są one dla mnie synonimem dobrej romantycznej opowieści ale szukałam czegoś nowego. ,,Po godzinach na Milagro Street" jest dokładnie tym czego mi brakowała. Romantyczna historia z pazurem, lekkim feministycznym i etnicznym zacięciem oraz duchami czającymi się po kątach. Z jednej strony oklepany i do bólu znany motyw od nienawiści do miłości, który nie może zaskoczyć ale opowiedziany z lekką pikanterią i będący pretekstem do opowiedzenia dużo głębszej historii. Bo świat Alex jest światem pogranicza, zawieszenie między kulturami, między zobowiązaniami, między różnymi uczuciami, z którymi nie radzi sobie dobrze. Ona - spadkobierczyni pokoleń silnych latynoskich kobiet kontra on - typowy przedstawiciel białej, uprzywilejowanej klasy. Zderzenie pełne kontrastów i  problemów, z których trudno się wyplątać. To zapewnia dużo emocji, dużo humoru ale przemycającego na lekko wiele ważnych współczesnych tematów.

,,Po godzinach na Milagro Street" to świetna komedia romantyczna. Nie jest płaska i nie sprowadza całej fabuły tylko do pustej erotyki. Jest inteligentnie, z wyczuciem i całą paletą barwnych postaci. Tak jak kultura meksykańska jest barwna, głośna i dynamiczna - dokładnie taka jest to opowieść. Czyta się ją fantastycznie i pozostaje mieć nadzieję, że pozostałe tomy też zostaną wydane w Polsce. 

p.s. WYZWANIE 2024 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 163 cm - 2,7 cm = 160,3 cm.    

niedziela, 7 stycznia 2024

,,Opactwo Northanger" Jane Austen

Tytuł oryginału: Northanger Abbey

 ,,Opactwo Northanger" Jane Austen miało być moją ostatnią przeczytaną książką w 2023 roku. Jednak choroba zmieniła plany i okazało się, że z nią będę otwierać nowy rok. Czy to źle? Absolutnie nie! Jeśli by założyć, że nowy rok będzie taki jak pierwsza przeczytana książka to zdecydowanie będzie zaskakująco i nieoczywiście.

W różnych rankingach powieści Austen ta właśnie opowieść ląduje najczęściej na końcu. Nie jest zła czy gorsza niż pozostałe ale zdecydowanie odbiega od nich formą i treścią. ,,Opactwo Northanger" to parodia powieści gotyckich, romansów oraz przede wszystkim cięta satyra na społeczeństwo XVIII wieku. Autorka bawi się stylem, narracją i bohaterami. Główna bohaterka to Katarzyna Morland, która zostaje zaproszona przez zamożnych sąsiadów do spędzenia wraz z nimi czasu wypoczynku w Bath. Mają spotykać znajomych, chodzić na podwieczorki, do teatru czy na bale. Tylko nie wszystko idzie tak jak powinno. Państwo Allen nie są gwiazdami society więc początkowo głównie się nudzą i narzekają, że nie spotkali żadnych znajomych. Wszystko się zmienia gdy Katarzynie zostaje przedstawiony pan Tilney a wkrótce do Bath przybywa stara znajoma pani Allen, pani Thorpe wraz z córkami.

Cały zamysł i humor powieści opiera się na wyolbrzymieniu formy nad treścią. Narracja jest wzniosła i zapowiadająca nieoczekiwane, spektakularne wydarzenia, które ... nigdy nie nadchodzą. Jest zwyczajnie, prozaicznie i czasem nawet nudno. Ale dzięki temu lepiej widać sztuczność zachowań, zakłamanie i wyrachowanie. Austen z humorem rozprawia się z modnymi i głupimi zachowaniami, piętnuje fałsz oraz naśmiewa się z powieści gotyckich. Robi to jednak z niepowtarzalnym i niepodrabialnym urokiem. I może humor już jest trochę inny niż w XVIII wieku ale nawet współczesny czytelnik zaśmieje się nie raz obserwując skomplikowane perypetie pomiędzy bohaterami i pokiwa głową z rozczuleniem widząc jakie niestworzone teorie kreśli naiwna, młodziutka bohaterka.

,,Opactwo Northanger" to opowieść pełna uroku i lekkości. Jest zaskakująca i wymykająca się schematycznej ocenie.  Przesycona delikatnym ironicznym humorem, zaskakuje i do samego końca zadziwia. Jest nieoczywista ale w pewien sposób romantyczna i pokazująca, że nie wszystkie przeciwności losu są właściwie przeciwnościami losu. Czasem trzeba po prostu trochę czasu i trzeźwego rozumu. Polecam!

piątek, 5 stycznia 2024

,,Warcholstwo" Kamil Janicki

 


Najpopularniejsza wizja polskiej szlachty, to chyba ta, którą zaserwował nam Sienkiewicz w Trylogii. Dzielni, szlachetni, oddani państwu, romantyczni. Aż dziwne, że w kraju gdzie są tacy obywatele mogło dojść do tak wielu katastrof, z finalnymi rozbiorami. Cóż, tą wersję spokojnie można włożyć między bajki. Tak, byli może przedstawiciele polskiej szlachty, którzy stawiali los kraju ponad siebie ale zdecydowana większość w pierwszej kolejności myślała o sobie i to siebie stawiała wyżej niż króla czy nawet Polskę.

Kamil Janicki kontynuuje prezentacje stanów społecznych Pierwszej Rzeczpospolitej. Po szokującej ,,Pańszczyźnie" przyszła kolej na ,,Warcholstwo" czyli pracę poświęconą szlachcie. Trzeba chyba zauważyć na wstępie, że jest to praca mniej szokująca, mniej kontrowersyjna i dużo bardziej stonowana. Jednak to nie oznacza, że jest lekka i radosna. To systematyczny przegląd stanu, który w XIV wieku osiągnął najwyższe możliwe prawa, dzięki kolejnym przywilejom a potem sukcesywnie dążył do osłabienia roli króla i państwa. Szacuje się, że stan szlachecki to zaledwie ok. 10 % ówczesnych mieszkańców Polski ale to oni stali się symbolem Polaka, to od nich wywodzimy tradycje i kulturę, to wśród nich szuka się przodków. Tylko w polskich realiach szlachta mogła urosnąć tak bardzo w prawa oraz się zamknąć i nie dopuszczać do nowych nadań tytułów czy herbów. Zresztą co zaskakujące polscy szlachcice, (w przeciwieństwie do tych z innych krajów) w większości nie posiadali typowych dla arystokracji tytułów, chociaż ambicje mieli i dlatego stworzyli szalone kombinacje tytułów urzędowych. Autor pokazuje pewien przekrój. Opowiada o kulturze, umysłowości, nastawieniu, podejściu do polityki, państwa, finansach czy przywarach. Skutecznie rozprawia się z wieloma mitami jak choćby Polaka-patrioty - wojownika. Tak, każdy szlachcic chciał uchodzić za obrońcę i zabijakę ale większość to tylko pycha i zadufanie.

,,Warcholstwo" jest smutnym obrazem kraju, którzy miał potencjał ale którzy został zagrabiony przez jedną tylko grupę społeczną, która wykorzystywała go jako swoją dojną krowę. Szlachta nie musiała słuchać króla - bo przecież ona go wybierała, więc był on od niej zależny. I tak sytuacja wyglądała od czasów Ludwika Andegaweńskiego. Szlachta nie płaciła podatków, nie wspierała rozwoju miast czy wsi, nie dbała o obronę kraju, nie myślała o nikim oprócz siebie, nie tworzyła praw. Próbowała nadrabiać pychą, pyszałkowatością, wyższością i tworzoną na własny użytek legendą o wyższym pochodzeniu. Polska szlachta to był rak, który toczył kraj i nie pozwalał mu się rozwijać co w rezultacie doprowadziło do rozbiorów. Po tej lekturze ma się tylko smutne refleksje i niestety widać zbyt wiele analogii we współczesności. Polecam!