Dotychczas
czytałam dwie inne powieści Samanthy Young i idealnie trafiły w mój
gust wakacyjno-urlopowy. A że właśnie zaczynam urlop i książki Young
stały się taką urlopową tradycją to sięgnęłam w ciemno i cóż... trochę
czegoś innego się spodziewałam.
Evie to trzydziestokilkuletnia asystentka redaktora w pewnym czasopiśmie
w Chicago. Gdy prawie równocześnie po raz kolejny zostaje pominięta
przy awansie oraz rozpada się relacja, z którą wiązała nadzieje, rzuca
wszystko i decyduje się wyjechać do Anglii by tam przez miesiąc
prowadzić maleńką, lokalną księgarnię. Trafia do Anglii z silnym
postanowieniem, że przede wszystkim zero facetów. Traf jednak chce, że
już pierwszego dnia ratuje psa pewnego bardzo przystojnego farmera.
Tak książka może i nie byłaby aż tak zła gdyby nie była aż tak bardzo
stereotypowa i zbudowana na standardowych schematach. Sfrustrowana
trzydziestolatka z wielkiego miasta rzuca wszystko i jedzie na wieś -
odhaczone; wszyscy od razu ją kochają i włączają w życie społeczności -
odhaczone; turbo przystojny, jedyny wolny facet oczywiście od strzała
się w niej zakochuje - odhaczone; nasza bohaterka miesza się w życie
wszystkich naokoło bez pardonu - odhaczone; finałowy foch i ucieczka -
odhaczone i absolutna wisienka na torcie - czy mamy scenę z mokrym,
spoconym farmerem, obmywającym się na zewnątrz - a jakże, że szczegółami
wiemy gdzie ta kropla poleciała.
Nie mam nic złego w schematach i sięganiu po utarte wątki ale, kurcze, tutaj to jest taka kumulacja pozbawiona zupełnie świeżości i lekkości. Wręcz czuje się jak autorka po kolei odhacza kolejne punkty z listy sprawdzając czy na pewno wszystko uwzględniła. Nie bójcie się - o niczym nie zapomniała oprócz chemii między bohaterami. I może u innego autora przymknęłabym oko ale tu jestem rozczarowana i znudzona. Czytadło na jedno popołudnie i do zapomnienia. Nawet odniesienia do Szekspira go nie ratują (zresztą to też bardzo oklepany wątek).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz