Tytuł oryginału: Piranha
Co jakiś czas lubię sięgnąć po typową przygodówkę. Szczególnie, że ostatnio sporo przemieszczam się komunikacją miejską miałam nadzieję, że ,,Pirania" okaże się dobrym wyborem. Z zasady oczekiwałam szybkiej akcji, nagłych zwrotów akcji, wybuchów, walki, tego, że dobry skopią złych a gdy na dodatek dołoży się do tego zagadkę z przeszłości - czyż może być lepsza lektura na długie trasy?
Teoretycznie wszystko się zgadza ale powieść Cusslera bardzo, ale to bardzo mi nie podeszła. Już na wstępie coś nie zagrało. Prolog był obiecujący - sugerował spektakularne odkrycie, które może zaważyć na losach świata. Niestety wątek umarł na ponad połowę książki. Dalej jest tylko miks kolejnych bardzo sensacyjnych scen, ujawniających umiejętności bojowe załogi super-statku Oregona. Długo miałam mętlik w głowie bo jakoś nic do niczego mi nie pasowało. W sumie wszystko żyło sobie własnym życiem, przeplatane skomplikowanymi technicznymi szczegółami. Może nie znam stylu pisania autora ale wszystko wydawało mi się z innej parafii i trudno było mi sobie wyobrazić, że da się to jakoś sensownie połączyć pod wspólnym tytułem. Cóż, autorzy podjęli ten trud i gdzieś po połowie pojawia się coś co ma okazać się rozwiązaniem oraz ujawnia się arcywróg. Akcja w tym momencie przyspiesza ale wcale nie sprawia to, że jest lepiej. Nadal wszystko traktowane jest po macoszemu i połączone najprościej jak się da. Niby w przygodówkach nie oczekuje się skomplikowanej logiki ale jakieś minimum jest potrzebne a tutaj nawet tego brakuje. Dobrzy bardzo łatwo rozwiązują sprawę, rozwalają złych a na koniec piją piwo i są happy.
Tylko, że ja nie jestem happy. Chciałam przygody, emocji, szybkości i akcji w dobrym wydaniu a tutaj się nie doczekałam. Jest topornie i wręcz łopatologicznie. Zero kreatywności połączone z powciskanymi na siłę wszelkimi możliwymi schematami, które zaledwie luźno się ze sobą łączą. Chyba jedyny plus to mało obszerna forma. Powieści spod marki Clive Cussler na razie mnie do siebie nie przekonały - chyba zostanę przy Jamesie Rollinsie.
Tylko, że ja nie jestem happy. Chciałam przygody, emocji, szybkości i akcji w dobrym wydaniu a tutaj się nie doczekałam. Jest topornie i wręcz łopatologicznie. Zero kreatywności połączone z powciskanymi na siłę wszelkimi możliwymi schematami, które zaledwie luźno się ze sobą łączą. Chyba jedyny plus to mało obszerna forma. Powieści spod marki Clive Cussler na razie mnie do siebie nie przekonały - chyba zostanę przy Jamesie Rollinsie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz