Absolutnie nie jestem obiektywna. Uwielbiam Grishama. A takiego jak w ,,Dniu Rozrachunku" szczególnie.
Lata czterdzieste XX wieku, południe Stanów Zjednoczonych. Małym, sennym
miasteczkiem wstrząsa gdy gdy szanowany plantator, bohater wojenny, z
zimną krwią, w biały dzień zabija pastora. Mężczyzna, bez oporów, oddaje
się w ręce sprawiedliwości, jednak nie zamierza udzielać się żadnych
wyjaśnień. Nie zgadza się także na linię obrony opartą na chwilowej
niepoczytalności. Proces z zabójczą prędkością zmierza w kierunku
najwyższego wymiaru kary - kary śmierci. Jednak sam wyrok nie jest
rozwiązaniem. Dopiero później zacznie się prawdziwa walka o utrzymanie
rodzinnego majątku i poznanie prawdy.
Grisham zbudowało opowieść kompletną. Zagadka kryminalna, thriller z
salą sądową w tle a na dodatek pokazany fragment II wojny światowej z
perspektywy Stanów Zjednoczonych. I to nie tej historii, którą znamy z
europejskich lekcji historii. Ważnym elementem opowieści, budującej
charakter postaci są walki na Pacyfiku, o których trochę zapominamy z
europejskiej perspektywy. I to nie wszystko. Grisham tak snuje historię,
że czujemy nadciągającą, nieuchronną katastrofę, czujemy napięcie i
emocje targające bohaterami - tłumione ale wciąż kipiące pod
powierzchnia wychowania jakie wszczepiono w powojenne pokolenie.
Napięcie cały czas narasta, kumuluje się, skrywana, nieznana tajemnica
przytłacza i infekuje wszystkich, niszcząc ich życia.
,,Dzień rozrachunku" to powieść nieodkładalna. Czyta się to jednym
tchem. I takiego Grishama - nie tylko mistrza thrillera prawniczego ale
także celnego obserwatora społecznego uwielbiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz