Wieki minęły od momentu, kiedy po raz ostatni miałam do czynienia z
cyklem inkwizytorskim Jacka Piekary. Wspomnienia miałam dobre, więc
byłam pełna nadziei na przyzwoitą rozrywkę w mrocznym, alternatywnym
świecie, gdzie Chrystus nie zmartwychwstał ale zszedł z krzyża i wyrżnął
w pień wrogów. Liczyłam na mroczną, przewrotną, pełną czarnego humoru
intrygę a dostałam zaledwie cień tego z czym cykl mi się kojarzył.
Inkwizytor Mortimer Medderin zostaje wysłany na Ruś, krainę przeklętą,
pełną lokalnych konfliktów i pierwotnej, nieujarzmionej magii. Na razie
brzmi nieźle, prawda? Takie tło kryje w sobie niesamowity potencjał do
wykorzystania w opowieści ze świata fantasy. Cóż, niestety tylko to
takie sprawia wrażenie. Tom ,,Przeklęte kobiety" koncentruje się na
intrygach w jakie zostaje wplątany Mortimer a których inicjatorkami są
otaczające go kobiety: księżna Ludmiła, kochanka Natasza, była
towarzyszka podróży na Ruś, czarownica Nondle a na koniec wiedźma
Mateczka Olga. Inkwizytor sprytnie między nimi lawiruje ale tak naprawdę
nic to nie wnosi ciekawego.
Tom jest rozwleczony, przegadany, brakuje w nim typowego dla Piekary
cynizmu, czarnego humoru ocierającego się o bluźnierstwo. Mortimer
sprawia wrażenie ciepłych kluch, łatwo poddających się pod naciskiem
otoczenia i sam sobie jeszcze tłumaczący, że jednam ma (przepraszam za
sformułowanie) jaja. A i intrygi jakieś słabe, zupełnie nie wciągające,
typowe gonienie w piętkę i łapania wiatru w środku pola.
Może już wyrosłam z Piekary i literatury jaką reprezentuje? Może sam
cykl inkwizytorski się zestarzał i skończyły się pomysły żeby tak długo
prowadzoną serię odświeżyć i tchnąć w nią nowego ducha? Może ten tom to
tylko wypadek przy pracy? Nie wiem. Z pewnością nie było w nim nic co
zachęcałoby mnie do kontynuowania i nadrabiania pominiętych tomów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz