Najpopularniejsza wizja polskiej szlachty, to chyba ta, którą zaserwował nam Sienkiewicz w Trylogii. Dzielni, szlachetni, oddani państwu, romantyczni. Aż dziwne, że w kraju gdzie są tacy obywatele mogło dojść do tak wielu katastrof, z finalnymi rozbiorami. Cóż, tą wersję spokojnie można włożyć między bajki. Tak, byli może przedstawiciele polskiej szlachty, którzy stawiali los kraju ponad siebie ale zdecydowana większość w pierwszej kolejności myślała o sobie i to siebie stawiała wyżej niż króla czy nawet Polskę.
Kamil Janicki kontynuuje prezentacje stanów społecznych Pierwszej Rzeczpospolitej. Po szokującej ,,Pańszczyźnie" przyszła kolej na ,,Warcholstwo" czyli pracę poświęconą szlachcie. Trzeba chyba zauważyć na wstępie, że jest to praca mniej szokująca, mniej kontrowersyjna i dużo bardziej stonowana. Jednak to nie oznacza, że jest lekka i radosna. To systematyczny przegląd stanu, który w XIV wieku osiągnął najwyższe możliwe prawa, dzięki kolejnym przywilejom a potem sukcesywnie dążył do osłabienia roli króla i państwa. Szacuje się, że stan szlachecki to zaledwie ok. 10 % ówczesnych mieszkańców Polski ale to oni stali się symbolem Polaka, to od nich wywodzimy tradycje i kulturę, to wśród nich szuka się przodków. Tylko w polskich realiach szlachta mogła urosnąć tak bardzo w prawa oraz się zamknąć i nie dopuszczać do nowych nadań tytułów czy herbów. Zresztą co zaskakujące polscy szlachcice, (w przeciwieństwie do tych z innych krajów) w większości nie posiadali typowych dla arystokracji tytułów, chociaż ambicje mieli i dlatego stworzyli szalone kombinacje tytułów urzędowych. Autor pokazuje pewien przekrój. Opowiada o kulturze, umysłowości, nastawieniu, podejściu do polityki, państwa, finansach czy przywarach. Skutecznie rozprawia się z wieloma mitami jak choćby Polaka-patrioty - wojownika. Tak, każdy szlachcic chciał uchodzić za obrońcę i zabijakę ale większość to tylko pycha i zadufanie.
,,Warcholstwo" jest smutnym obrazem kraju, którzy miał potencjał ale którzy został zagrabiony przez jedną tylko grupę społeczną, która wykorzystywała go jako swoją dojną krowę. Szlachta nie musiała słuchać króla - bo przecież ona go wybierała, więc był on od niej zależny. I tak sytuacja wyglądała od czasów Ludwika Andegaweńskiego. Szlachta nie płaciła podatków, nie wspierała rozwoju miast czy wsi, nie dbała o obronę kraju, nie myślała o nikim oprócz siebie, nie tworzyła praw. Próbowała nadrabiać pychą, pyszałkowatością, wyższością i tworzoną na własny użytek legendą o wyższym pochodzeniu. Polska szlachta to był rak, który toczył kraj i nie pozwalał mu się rozwijać co w rezultacie doprowadziło do rozbiorów. Po tej lekturze ma się tylko smutne refleksje i niestety widać zbyt wiele analogii we współczesności. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz