sobota, 30 grudnia 2017

,,Księżyc z peweksu" Aleksandra Boćkowska


Na zajęciach z angielskiego, na które uczęszczałam, lektor stwierdził, że polskim słowem, którego nie da się wytłumaczyć cudzoziemcowi jest ,,skombinować". Bo co to znaczy? Pożyczyć? Ukraść? Wziąć? Znaleźć? Mieć? Kupić? Niby wszystko po trochu ale nie do końca. Dla Polaka oczywistym jest, że czasem coś trzeba skombinować. Nikt nie pyta dokładnie skąd i jak, ważne by było. I chociaż obecnie mniej działamy w ten sposób bo prawie wszystko jest w sklepie lub internecie, to ważne jest aby uświadomić sobie jak właściwie to wszystko się zaczęło i gdzie miało swoje początki. Razem z Aleksandrą Boćkowską trzeba się więc wybrać w podróż w czasie do czasów PRL.

Autorka reportażu skupia się na luksusie. Ale ten luksus PRL-owski jest zupełnie różny od współczesnego. Trochę szary, przykurzony, wymęczony, skombinowany. Luksus to większe (lub chociaż samodzielne) mieszkanie, pomarańcze, zegarek, mięso spod lady i nadzieja na samochód w przyszłości. Patrząc z współczesnej perspektywy, przeciętny nastolatek ma więcej ale nie o to chodzi. Ważne było oderwanie się od szarej, socjalistycznej, odgórnie sterowanej rzeczywistości by poczuć coś innego lub zachować poczucie tego co było (jak to jest w przypadku dawnego, ograbionego ziemiaństwa).

Autorka próbuje przeprowadzić czytelnika przez najważniejsze wyznaczniki luksusu. Zaczyna od nadmorskiego ,,Zegarkowa", by zawędrować do Krakowa, Piły, odsłonić luksusy działaczy politycznych, pokazać bananową młodzież Saskiej Kępy, przywileje górników czy wyjaśnić na czym polegał fenomen hoteli Kasprowy, Cracovia, Forum. To zaledwie migawki, drobne wspomnienia wygrzebane spośród wielu ale w pewien sposób określają światopogląd okresu, to jak bardzo tęskniono do inności, wyróżniania się w momencie gdy wszystko chciano zrównać.

,,Księżyc z peweksu" to interesująca pozycja dla wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się trochę więcej o tym okresie. Młodsze pokolenie znajdzie w niej obraz tego jak było, starsze - może przywołać wspomnienia. Może styl tekstu nie jest specjalnie udany, dużo lepsza byłaby tutaj lekka gawęda, bardziej urozmaicona anegdotami niż styl naukowego referatu ale i tak można wyciągnąć z niej dużo ciekawych faktów. Polecam.

piątek, 29 grudnia 2017

,,Pieśń Maorysów" Sarah Lark

 Tytuł oryginału: Das Lied der Maori

Drugi tom sagi nowozelandzkiej w niczym nie ustępuje pierwszemu. W ,,Pieśni Maorysów" ponownie wracamy na jeszcze nie całkiem ucywilizowane tereny Nowej Zelandii końca XIX wieku gdzie mieszają się wpływy kultur maoryskiej i europejskiej. Kolejne kobiety staną się bohaterkami pasjonującej opowieści.

Tym razem historia skupia się na wnuczkach osadniczek z pierwszego tomu: Lainie i Kurze. Pierwsza jest delikatna i bardzo wrażliwa, druga ma w sobie krew maoryską i europejską. Obie zakochają się, poznają czym jest bolesne rozczarowanie oraz będę musiały podjąć radykalne decyzje by zawalczyć o swoje dobro oraz możliwość kierowania własnym życiem. Obie przekonają się, że o marzenia trzeba walczyć a pierwsze wrażenie bywa mylące. Mimo, że dziewczęta ogromnie różnią się między sobą, ich koleje losu są w podobne. Pozwala to im dorosnąć, dojrzeć i zrozumieć co naprawdę liczy się w życiu.

Z owczej farmy i wioski Maorysów tym razem akcja przenosi się do górniczych miasteczek. W tle opowieści, można obserwować rozwój tych osad i lepiej poznać problemy jakie nimi targały. Autorka świetnie kreśli obraz problemów: osamotnienia, słabego wyszkolenia górników, chciwości, głupoty właścicieli oraz ich niechęci do nowości, które mogłyby ułatwić pracę. Wyraźnie przedstawiony jest też obraz kobiet, które pozbawione opieki męża czy ojca zmuszone są do wybrania tylko jednej ścieżki zawodowej - prostytucji. Autorka próbuje delikatnie zmieniać ten pesymistyczny obraz umieszczając w tym środowisku bohaterki i dając im ważne role do odegrania.

,,Pieśń Maorysów" jest czytadłem ale pasjonującym i wciągającym, kipiącym od emocji i wzruszającym. Czasem przeraża, czasem fascynuje, budzi niedowierzanie i lęk ale też wywołuje uśmiech na twarzy. Oburzamy się postępowaniem niektórych bohaterów by za chwilę wytrwale trzymać kciuki za innych. Czasem jest przewidywalnie by za chwilę zaskoczyć. Wszystko to sprawia, że trudno się oderwać i z niecierpliwością czeka się na kolejną część. Chyba jedyny minus to kreacja mężczyzn - w poprzednim tomie był James a tutaj chyba najbardziej wyrazisty był Tim, choć autorka nie obeszła się z nim łagodnie. Brakowało mi bohatera, który byłby skałą, drogowskazem - takiego stereotypowego herosa. Ale może przez ten zabieg lepiej widać siłę kobiet.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  9,4 cm - 3,7 cm = 5,7  cm                  ,

czwartek, 21 grudnia 2017

,,Rdza" Jakub Małecki


Po raz pierwszy sięgam po Jakuba Małeckiego i od razu trafiam na coś co przykuwa uwagę. Pozornie prosta, wręcz banalna historia osieroconego chłopca i jego zdziwaczałej babki. Każde z nich ma swój świat, tak bardzo osobny ale splatający się z innymi w wielu miejscach. Gorzkie wspomnienia splatają się w nim z trudną ale tak bardzo zwykłą codziennością. Nie ma tutaj na miejsca na wielkie słowa ale one same, bardzo naturalnie wchodzą. Zwyczajność nabiera mocniejszego, bardziej wyraźnego wydźwięku. Wszystko jest tak bardzo znane, że może dotknąć i oddziaływać na każdego.

Małecki nie bawi się w górnolotne metafory czy bogate obrazy. Pokazuje życie takie jakie jest: przelotnym mgnieniem, ciągiem błahych zdarzeń, z których pamiętamy tylko kilka, rdzą. I nie ważne czy coś wydarzyło się siedemdziesiąt lat temu czy dziesięć. Wszystko nabiera właściwego znaczenia gdy spojrzeć na to pod odpowiednim kątem i właściwie zrozumieć. Wszystko ma swój cel.

,,Rdza" to także opowieść o przyjaźni - początkowo dziecięcej, prostej potem nastoletniej skomplikowanej by na koniec okazać się męską, prawdziwą. To opowieść o dojrzewaniu, odkrywaniu i zrozumieniu samego siebie, wychodzeniu poza siebie oraz poszukiwaniu. To opowieść, w której każdy znajdzie tyle kontekstów i wątków ile chce. Ta historia żyje tak jej bohaterowie: prości, zwyczajni, szarzy, jedni z wielu ale mocno zakotwiczeni w ich własnych rzeczywistościach, przez co bardzo wiarygodni.

środa, 20 grudnia 2017

,,Bramy raju" Virginia C. Andrews

Tytuł oryginału:  Gates of Paradise

Czwarty raz przyszło mi mierzyć się z tym co czai się po kątach. Gdy już wydawało się, że w życiu Heaven i Logana zapanował spokój. Wreszcie mogą cieszyć się swoją rodziną, jednak licho nie śpi. Okazuje się, że wszystko co dobre ma swój termin ważności - rodzinne szczęście burzy wypadek samochodowy, w którym giną Heaven i Logan. Ich nastoletnia córka Annie zostaje ciężko ranna i trafia pod opiekę Tony'ego Tarlettona.

Annie nic nie o tym co wcześniej spotkało jej matkę, babkę i prababkę. Z młodzieńczą naiwnością podchodzi do nanowoodzyskanego dziadka. Niestety, boleśnie przekona się co znany zbytnia ufność. Po raz kolejny dojdzie do głosu szaleństwo jakie czai się w Farthy. Annie będzie musiała zmierzyć się z okrucieństwem, szaleństwem i odcięciem od świata zewnętrznego. Wydaje się, że cykl zatoczył koło i ponownie muszą wydarzyć się tragedie jakie były udziałem jej przodkiń. Annie, ma jednak coś czego były pozbawione Leigh i Heaven - przyjaciół i rodzinę. Ale zło postępuje szybciej - czy obrończy dziewczyny zdążą na czas?

,,Bramy raju" powtarzają wiele z wcześniejszych schematów. Znów jest mocno uwypuklona mroczna strona psychiki, to przede wszystkim z nią musi się zmierzyć sierota, pokonać własne lęki, przebić się przez mury niedopowiedzeń i tajemnic by rozerwać krępujące ją łańcuchy. Autorka ponownie sięgnęła także po schemat zakazanej miłości, która musi pokonać przeszkody by się zrealizować. Jest to jednak część bardziej skondensowana, bardziej naładowana wydarzeniami i mocniej przesiąknięta  mrocznym, dusznym klimatem strasznego domu. Wręcz czuje się, że musi się coś wydarzyć, co przełamie schemat - przyznam, że liczyłam na spektakularny efekt w finale.

,,Bramy raju" są lepsze od trzeciego tomu. Szybciej się czytało, mniej irytowali bohaterowie a nawet powtarzalność fabuły nabrała jakiegoś sensu. Cieszę się jednak, że powoli zmierzam do finału opowieści o rodzinie Casteel.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  13,0 cm - 3,6 cm = 9,4  cm                  ,

czwartek, 14 grudnia 2017

,,Kanada. Ulubiony kraj świata" Katarzyna Wężyk


Na słowo ,,Kanada" mam chyba same pozytywne skojarzenia: w końcu to Ania z Zielonego Wzgórza, hokej, lasy, spokój i ... Ryan Gosling. I chyba większość ludzi, tak jak ja, nie zbyt wiele wie o tym kraju ale go lubi i budzi on w nich same pozytywne skojarzenia a gdyby przyszło emigrować nie mieli nic przeciwko. Ten hiperpozytywny PR jest wręcz zaskakujący. Bo przecież nie może być tak, że wszyscy lubimy Kanadę.

Autorka, Katarzyna Wężyk postanowiła na własne oczy zweryfikować ten idealny obraz. Bo przecież nie może istnieć kraj z młodym, przystojnym premierem, który zawsze mówi to co wszyscy chcą usłyszeć, który promuje wielokulturowość, wspiera prawa kobiet; kraj, który z otwartymi ramionami przyjmuje imigrantów; kraj gdzie wszyscy są mili, życzliwi i chętni do pomocy. Tak jak w przypadku budynku, który zachwyca z oddali a gdy podejdzie się bliżej zauważa się odpadający tynk, tak samo Kanada pod idealnym zewnętrznym wizerunkiem skrywa wiele trudnych i do końca nie załatwionych kwestii: trudna i bolesna interakcja z Pierwszymi Narodami (czyli rdzennymi mieszkańcami Kanady), budzące wątpliwości działania wokół eksploatacji piastów bitumicznych, zawoalowany rasizm, problemy ekonomiczne. To zaledwie liźnięcie skomplikowanych i trudnych relacji jakie targają tym krajem. Autorka ledwie wspomniała o wielu zagadnieniach próbując kreślić opowieść o przeszłości ale i współczesności. O dumie ale i problemach. O poczuciu wspólnoty ale i o osamotnieniu. O różnorodności, inności, wyjątkowości. Bo Kanada to nie jest jedno państwo, które łatwo da się określić - to cały wór historii, doświadczeń, przeżyć, z którego wyciągnięto i zaprezentowano tylko kilka.

Reportaż ,,Kanada. Ulubiony kraj świata" pozwolił zobaczyć inny, bardziej skomplikowany i bardziej różnorodny obraz tego ogromnego kraju. Obraz, w którym dobre rzeczy wymieszane są ze złymi. Sprawił, że Kanada nabrała realnych cech i pozbawiono ją trochę otoczki raju. Jednak jest to tylko powierzchowny szkic, który wymaga pogłębienia i doprecyzowania. Cóż, może kiedyś sama osobiście zobaczę i przeżyję to o czym autorka tak ciekawie opowiada.

czwartek, 30 listopada 2017

,,To" Stephen King

 Tytuł oryginału: IT

Podobno to najlepsza powieść Kinga, podobno to jego najstraszniejszy horror... Podobno można nabawić się traumy a strach przed klaunami zostanie na zawsze... podobno...

Wszystko zaczęło się w 1958 by znów powrócić w 1985. Ukryte zło w małym miasteczku Derry, gdzieś w stanie Maine ponownie dochodzi do głosu. Zaczynają ginąć dzieci, dzieją się dziwne rzeczy, w mieście zaczyna panować strach. Jedynymi, którzy zdają sobie sprawę co naprawdę się dzieje jest siódemka obecnie dorosłych, która kiedyś, jako dzieci już raz stawili czoła swoim lękom. Od nowa będę musieli przejść tę samą drogę, przypominając sobie to co działo się wtedy a teraz znów się obudziło.

Misternie skonstruowana intryga przeplata przeszłość z współczesnością, równocześnie wydobywając na wierzch wszystkie tkwiące w bohaterach lęki, niepewności i obawy. Realne zagrożenie miesza się z czymś nieuchwytnym, wywodzącym się z najstraszniejszych, najbardziej niedorzecznych koszmarów. Mimo to nie ma między nimi zgrzytów, wszystko miesza się w przerażającą, budzącą lęk i niepewność historię, która u największych twardzieli wywołuje gęsią skórkę. King miesza grozę, z głęboką analizą psychologiczną, wywołuje nerwowy chichot i mimo, wszystko przypomina dobre czasy dzieciństwa. Dzięki temu sprawia, że dorosły strach jest gorszy, straszniejszy, bardziej realny bo już wiadomo co można stracić i ile trzeba poświęcić. Pojawia się kalkulacja, zastanowienie, próba przygotowania planu tak gdzie kiedyś był instynkt, odwaga i przyjaźń.

Doceniam kunszt i rozmach z jakim została opowiedziana ta historia, pełna zwrotów akcji, niepewności, budząca uśpiony lęk ale i wywołująca uśmiech. Tak pełna sprzecznych emocji, raz groteskowa i paranoidalna by za chwilę stać się nostalgiczną i pełną dawno odeszłych wspomnień, raz straszna, raz czuła. Wszystko w niej się miesza, wszystko zmienia. Nic nie jest pewne ale i nie wszystko jest rzeczywiste. Dobrze tutaj jednak widać to co leży u podstaw popularności i siły Kinga - po prostu (wybaczcie!) cholernie dobrze to opowiedział, tak rozkładając akcenty, że wierzymy mu, przynajmniej póki nie przewrócimy ostatniej strony.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  18,5 cm - 5,5 cm = 13,0  cm                  ,

czwartek, 23 listopada 2017

,,Latarnik" Camilla Läckberg

Tytuł oryginału: Fyrvaktaren

,,Latarnik" to już moje siódme spotkanie z mieszkańcami Fjällbacki. Spokój tego nadmorskiego miasteczka po raz kolejny zostanie zburzony przez tajemnicze morderstwo. Tym razem ginie jeden z cenionych mieszkańców, który po latach nieobecności wrócił do miasteczka. Jego śmierć jest nieoczekiwana ale im bardziej Patrick i cała reszta policjantów wgłębia się w jego przeszłość tym więcej znaków zapytania w niej znajdują.

Jak zwykle Läckberg prowadzi akcję dwutorowo oprócz współczesnych wydarzeń w retrospekcjach pojawia się przeszłość. Tym razem cofamy się aż do 1871 by poznać burzliwą i skomplikowaną historię rodziny latarnika na Wyspie Duchów. Autorka bardzo mocno skupia się na emocjach i warstwie psychologicznej. Buduje w ten sposób mroczny, duszny klimat, pełen niedopowiedzeń i majaków, który zdaje się mieć też ogromny wpływ na współczesność.

Oczywiście nie byłoby opowieści o Fjällbace bez tła obyczajowego. Tym razem schodzi ono na dalszy plan ustępując miejsca śledztwu. Erica skoncentrowała się na bliźniakach i pomocy dochodzącej do siebie po wypadku siostrze, na szczęście nie miesza się bardzo do pracy policji, pozostawiając to Patrikowi. A on i przyjaciele działają bardzo sprawnie - szybko łapią najważniejsze tropy chociaż i tym razem nie uda im się uniknąć błędów czy ślepych uliczek. Niestety, pewne ich działania wywołają tragiczne konsekwencje co odwlecze w czasie ostateczne rozwiązanie sprawy.

Saga Camilli Läckberg to pewniak jeślii szuka się czegoś co gwarantuje delikatny dreszczyk emocji, zmusi do wysiłku szare komórki by odgarnąć sprawcę (ja wymyśliłam bardzo szybko) a przy okazji zapewnia odpowiednią dawkę relaksu i humoru. Wszystko tutaj jest w wersji light bo nawet przemycane w tle ważne tematy społeczne są podane w wersji bardzo przystępnej i nie burzącej harmonii świata. Jak zawsze czyta się to szybko, łatwo i przyjemnie.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  21,7 cm - 3,2 cm = 18,5  cm                  ,

środa, 22 listopada 2017

,,Ścieżka Gniewomira" Piotr Skupnik


,,Ścieżka  Gniewomira" to opowieść, która rozpoczyna się w 1050 roku. Wtedy to tytułowy bohater, sędziwy już człowiek, postanawia się rozliczyć z przeszłością i zdecydował się opowiedzieć a także spisać swoje koleje losu. Gniewomir urodził się jako Oli w jednej z skandynawskich wiosek. Jego życie od początku obfitowało w wiele niezwykłych zdarzeń a kaprysy losu rzucały go zarówno po Skandynawii jak i po kraju Słowian. W szybkim czasie z młodzieńca musiał stać się mężczyzną a nawet jarlem odpowiedzialnym za życie innych. Los również sprawił, że dane mu było spotkać ważne postaci - zarówno króla norweskiego, duńskiego jak i służyć pod polskim księciem Bolesławem. Widział na własne oczy, najbardziej znaczące wydarzenie tego okresu Zjazd Gnieźnieński.

,,Ścieżka Gniewomira" to ciekawa opowieść, w której autor przeplata wątki skandynawskie i słowiańskie. Tworzy bohatera, który wiele doświadczył i którego odwaga, spryt i rozsądek pchały ku przygodzie. Zawsze znajduje się tam gdzie wiele się dzieje a przez to może sporo pokazać czytelnikowi. Szkoda tylko, że autor bardzo powierzchownie przechodzi nad poszczególnymi zdarzeniami, słabo się w nie wgłębiając. Kolejne epizody następują szybko jeden za drugim, sprawiając że czasem brakuje miejsca by lepiej przedstawić realia historyczne czy tło społeczne. Rozczarował mnie zresztą opis zjazdu gnieźnieńskiego - prawie nie wykracza on poza fakty znane z podręcznika do historii dla szkoły podstawowej czy gimnazjum co trochę dziwi bo autor w posłowiu podaje szeroką bibliografię.

Chyba nie jestem docelowym odbiorcą powieści. Ja w powieściach historycznych szukam jak najwięcej detali i szeroko odmalowanych realiów społeczno-obyczajowych. Chcę poczuć, posmakować, zrozumieć. ,,Ścieżka Gniewomira" mimo, że ciekawa to raczej nie pozycja dla mnie.  Zdecydowanie nadawałaby się dla młodszych czytelników, takich którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z powieściami historycznymi.Szybkie tempo, niezwykłe zwroty akcji, delikatnie i w nienachalny sposób przemycana wiedza historyczna a oprócz tego walki, wyprawy i wikingowie - to wręcz idealna mieszanka, dla czytelników w wieku 13-16 lat. Sama takimi ekscytowałam się gdy byłam w tym wieku, podobnie jak moi bracia. Powieść Piotra Skupnika mogłaby zacząć całkiem niezły wikingowski cykl opowieści dla młodych czytelników bo wydaje mi się, że z tego tematu można jeszcze wiele wyciągnąć. 

Za możliwość przeczytania ebooka dziękuję wydawnictwu Psychoskok

,,Księża wobec bezpieki" ks.Tadeusz Isakowicz-Zaleski

 
Pamiętam jaki skandal i medialną sensacje wywołała dziesięć lat temu tak książka, owoc pracy badawczej w archiwach IPN księdza Zaleskiego. Autor był oskarżany, obrażany bo wyciągnął na światło dzienne to o czym wielu chciałby zapomnieć. Głośno i bardzo rzeczowo przypomniał minioną epokę oraz pokazał, że nawet środowisko kościelne nie ustrzegło się inwigilacji ze strony SB. Wśród kapłanów praktycznie na każdym szczeblu hierarchii byli tajni współpracownicy, których zadaniem było zbieranie i przekazywanie zdobytych informacji SB. Jedni oparli się naciskom, byli tacy co udawali, tacy do myśleli, że uda im się lawirować gdzieś pomiędzy a także, co najbardziej tragiczne, tacy, którzy świadomie i w zamian za konkretne korzyści czy to pieniężne czy rzeczone czy dla pozycji, podjęli się zadania donoszenia na współ księży.

Nie chcę tutaj oceniać postaw, kolejnych przywoływanych postaci. To temat do osobistej refleksji, namysłu, oceny. Autor, także stara się unikać jednoznacznej oceny, raczej skupia się na przywołaniu obiektywnych faktów i wyciągnięciu jak najwięcej z archiwalnych dokumentów. Nie chce być katem ale kimś, kto zabiera głos by wreszcie mówić o tej trudnej prawdzie. Nad każdym przypadkiem pochyla się indywidualnie by pokazać dobre i złe strony. Znaleźć choć cień przeciwwagi do pojawiających się oskarżeń. Nie chce aby ta bolesna prawda została zamieciona pod dywan i zapomniana, wręcz przeciwnie: chce by mówić o niej głośno, pozwolić jej wybrzmieć by mogła zostać rozliczona, zrozumiana i w pełni wynagrodzona pokrzywdzonym. Nie chce aby, tak jak dotychczas iść po linii najmniejszego oporu, ale spróbować się zmierzyć z tym co trudne i bolesne.

Rzeczą, która najbardziej mnie zaskoczyła w trakcie lektury nie są nazwiska TW, bo te w ciągu ostatnich dziesięciu lat zostały wystarczająco przemaglowane a nawet doszły do nich kolejne, ale sam aparat inwigilacyjny SB. Obecnie żyjemy w czasach social mediów, gdzie nie trzeba wychodzić z domu by praktycznie wiedzieć wszystko o wszystkich. Sami upubliczniamy mnóstwo informacji o sobie i swoich bliskich. Robimy to nieświadomie i nieustannie. W okresie Polski Ludowej gromadzenie wrażliwych danych o ludziach było procesem trudnym i wymagającym zaangażowania całych grup ludzi. Tym bardziej budzi podziw ale i grozę to jak skonstruowana była siatka agenturalna obejmująca różne typu osób dostarczających informacji. Na dodatek wszystko to było skatalogowane, usystematyzowane i czekało na okazję do wykorzystania w każdym momencie a na dodatek utrzymane było w pełnej konspiracji.

,,Księża wobec bezpieki" to ważna pozycja pokazujące pewien wycinek trudnej historii PRL. Radzę jednak podejść do niej na chłodno, skupić się na faktach, spróbować je rozważyć, zrozumieć, odnieść do realiów epoki a nie doszukiwać się taniej sensacji. Nasza polska historia skrywa wiele mrocznych kart ale mam nadzieję, że będziemy umieli do nich podejść z rozsądkiem i mądrością.

sobota, 18 listopada 2017

,,Inwigilacja" Remigiusz Mróz

 
Ostatnio ciężko mi szło mieszenie się z twórczością Remigiusza Mroza. Już nie wiedziałam, czy to ja jestem bardziej krytyczna i bardziej kręcę nosem czy może to każda kolejna książka jest słabsza od poprzedniej. Na szczęście ,,Inwigilacja" to zwrot w dobrym kierunku.

Po raz kolejny Mróz sięgnął to gorący temat - tym razem imigranci, terroryzm i domniemane działania służb bezpieczeństwa - by skonfrontować z nim swoich czołowych prawników, Chyłkę i Zordona. Po wszystkich wcześniejszych perturbacjach wydaje się, że ich relacje przyjęły pewne znamiona normalności. Chyłka zaczyna wychodzić na prostą a Zordon zaczyna pokazywać trochę więcej charakteru. A sama sprawa - ciekawa, intrygująca, budząca sporo wątpliwości i oczywiście niejednoznaczna. Do końca nie wiemy czy prawnicy stoją po dobrej stronie barykady czy może zakopali się w największe bagno jakie tylko mogli znaleźć. I chociaż już dosyć wcześnie miałam podejrzenia, że to może się tak skończyć jak się skończyło, w najmniejszym stopniu nie zniszczyło mi to zabawy. Z ogromną przyjemnością obserwowałam świetne słowne potyczki między bohaterami, na sali sądowej także było gorąco i chociaż wyjątkowo nikt w tej części nie wylądował w szpitalu, nie znaczy, że było nudno.

Seria weszła na dobre tory i mam nadzieję, że na takich pozostanie. O ile w innych powieściach Mroza widać, że szuka swojego miejsca i stylu tutaj już ma i czuje się w nim całkiem nieźle. Da się odczuć lekkość stylu, zabawę językiem, umiejętne mieszanie tematów ważnych, skomplikowanych z humorem, proste i rzeczowe tłumaczenie nawet najbardziej skomplikowanej prawniczej terminologii. Tworzy to właściwy klimat dla czytelnika, który oprócz rozrywki znajduje tam dyskretnie przemycane ważne społeczne tematy.

p.s. Chyłka nie jest jedyną, która czytała ,,Ojca Chrzestnego" a nie widziała filmu. Ja też :)

czwartek, 16 listopada 2017

,,Beauty and the Blacksmith" Tessa Dare


,,Beauty and the Blacksmith" to uzupełnienie popularnego cyklu o damach spędzających czas w nadmorskiej miejscowości Spindle Cove. Bohaterką, która nie doczekała się pełnoprawnej książki, a tylko rozszerzone, niepublikowane w Polsce, opowiadanie jest najstarsza z sióstr Highwood - Diana. Ta, która despotyczna mama wybrała na przyszłą małżonkę księcia wybrała wioskowego kowala - Aarona Dawesa. Nim jednak będzie dane im stanąć na ślubnym kobiercu, najpierw muszą zmierzyć się z własnymi obawami, przydrożnym rabusiem oraz tajemniczym złodziejem, o bycie którym pierwotnie zostanie oskarżona ... Diana.

Z racji ograniczonej objętości, akcja toczy się wręcz błyskawicznie. Od momentu gdy bohaterowie uświadamiają sobie, że za ukradkowymi spojrzeniami obojga kryje się to samo do finalnego ,,Tak" mija bardzo niewiele czasu. Jest to jednak czas obfity w wiele zdarzeń, coraz bardziej zbliżający Dianę i Aarona do siebie. Nie brakuje też tak typowego dla cyklu humoru. Widać go wszędzie: w wyrazistych kreacjach bohaterów drugoplanowych, kompozycji zdarzeń a przede wszystkim w ujawnionym złodzieju. Tessa Dare tutaj niepotrzebnie nie przeciąga zdarzeń, przewidywalne i typowe dla tego gatunku są jednak wprawione w idealne tempo oraz ciekawie skonstruowane.

,,Beauty and the Blacksmith" to opowieść, której tak bardzo nie mogłam się doczekać, że zdecydowałam się czytać ją po angielsku. Początkowe obawy, czy poradzę sobie z tym językiem szybko się rozwiały. Dare używa na tyle prostego słownictwa i niezbyt skomplikowanych konstrukcji, że ktoś tak jak ja będący na poziomie średnio zaawansowanym będzie w stanie bez większych problemów z pomocą słownika poradzić sobie z tekstem. Dodatkowo ciekawa i pełna akcji intryga sprawia, że chce się wysilić by lepiej zrozumieć tekst i później mieć z tego ogromną satysfakcję.

Chyba już na dobre opuszczam Spindle Cove. Smutno mi opuszczać te szalone, ekscentryczne ale urocze młode damy. W prawdzie zostało jeszcze kilka tomów połówkowych więc może kiedyś w przypływie chęci by ćwiczyć angielski po nie sięgnę.

wtorek, 14 listopada 2017

,,Żar. Oddech Afryki" Dariusz Rosiak


 Z reportażami Dariusza Rosiaka spotkałam się niedawno gdy czytałam o bliskowschodnich chrześcijanach. Tym razem wraz z dziennikarzem wędrujemy przez Afrykę. ,,Żar. Oddech Afryki" to zbiór trzynastu reportaży, z których każdy skupia się na innym państwie afrykańskim.

Rosiak już wcześniej przekonał mnie do siebie i udowodnił, że jest dobrym obserwatorem oraz rozmówcą. Umiejętnie miesza dane historyczne, polityczne i społeczne, próbując w jak najbardziej przystępnej formie pokazać całość zjawisk. Także tutaj wychodzi od upadku kolonializmu afrykańskiego a potem już pokazuje ludzi na tle zjawisk społeczno-politycznych. Chce dotrzeć do różnych środowisk: zwykłych ludzi, polityków, przedstawicieli organizacji pomocowych, misjonarzy by móc zaprezentować różne oblicza Czarnego Lądu. Nie jest jego zamiarem koncentrowanie się na biedzi czy budowanie wrażenia ,,wyrzutu sumienia" bo Zachód ma a Afryka nie. Wręcz przeciwnie, chce pokazać zmiany: zarówno te dobre jak i złe, podkreślić dumę Afrykanów, ich różnorodność. Nie da się jednak mówić o Czarnym Lądzie w oderwaniu od problemów, więc i one są obecna: AIDS, korupcja, nieudolność władzy, problemy etniczne i religijne, bieda. Wszystko to tworzy różnorodną i fascynującą mieszankę pełną sprzecznych emocji i myśli. Jest współczucie i podziw, gniew i radość, fascynacja i niedowierzanie, ból i nadzieja, śmierć i życie.

Reportaż Rosiaka to kolejny głos apelujący aby przestać traktować Afrykę jako kontynent gorszy. Sami jego mieszkańcy zaczynają mieć dość nieustannego współczucia i traktowania ich jako idealnego środka, żeby poprawić swoje ego poprzez pomoc humanitarną. Tak, jest to ląd pełen problemów ale także taki, który w końcu chce wziąć swój los w swoje ręce i pokazać, że da radę. Kolejne państwa coraz głośniej  tym mówią i same powoli zaczynają radzić sobie z własnymi kłopotami. ,,Żar.Oddech Afryki" ma za zadanie choć trochę zmienić wizerunek Afryki, rzetelnie, z prawdziwym dziennikarskim zacięciem pokazując jak najszerszy obraz, skupiając się na ludziach. 

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 23,7 cm - 2,0 cm = 21,7  cm                  

poniedziałek, 6 listopada 2017

,,Kiedy byliśmy sierotami" Kazuo Ishiguro

 Tytuł oryginału: When We Were Orphans

Chyba najlepszy w tej powieści jest klimat: mroczny, ciężki, bardzo złożony, wręcz utkany z milionów maleńkich drobiazgów chociaż paradoksalnie naiwny i baśniowy. Bo fabuła wypada słabiej. Historia detektywa, który jak naiwne dziecko we mgle miota się i goni za dawno utraconymi duchami raz wciąga, po to by za chwilę zirytować swoją naiwnością i wręcz głupio dziecięcą wiarą. Ale może właśnie to było zamysłem twórcy. Stworzyć brutalne połączenie kontrastów: naiwności i okrucieństwa, głupoty i wiary, marzeń i bestialska, miłości i kłamstwa.

Bohater długie lata żyje w swojej własnej bańce. Nadal wierzy w lepszy świat, widzi przez okulary pewności, że zdoła dotrzeć do prawdy, z pomocą lupy zobaczy detale i odnajdzie rozwiązanie. Rzeczywistość jest jednak inna: musi spojrzeć szerzej, podnieść wzrok ponad lupę by zobaczyć, że świat bardzo szybko się zmienia. Po kilkudziesięciu latach nie ma szans wrócić do punktu zero. Każdy jest inny, oddarty ze złudzeń, pozbawiony ideałów i w końcu też bohater musi to dostrzec i przestać być dzieckiem. Czas stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością.

,,Kiedy byliśmy sierotami" to specyficzna, nastrojowa opowieść. Banalna ale jednocześnie skomplikowana. Prosta ale jeśli ktoś chce i wnikliwie szuka znajdzie w niej coś więcej. Naiwna, niczym spojrzenia dziecka i pozbawiona właściwego rozwiązania. Ale czyż życie je ma?

piątek, 3 listopada 2017

,,Moja historia czytania" Alberto Manguel

Tytuł oryginału: A history of reading

,,Moja historia czytania" Alberto Manguela powinna stać się dla każdego bibliofila pozycją obowiązkową. Sama zetknęłam się z nią po raz pierwszy prawie dekadę temu, na pierwszym roku studiów bibliotekoznawczych, kiedy to na przedmiocie ,,Historia książki" byliśmy zobligowani do przeczytania fragmentów. Jednak dopiero teraz udało mi się zapoznać z całością tekstu.

Alberto Manguel pisze o swojej prywatnej nauce czytania tzn. swoich prywatnych doświadczeniach lektury jako całości zjawiska. Nie jest to tylko opowieść o przeczytanych książkach ale szerzej o sposobie w jakim czytał (głośno czy po cichu), miejscach odpowiednich do lektury, potrzebnych ,,narzędziach" (np. okularach), o gromadzeniu tomów. Wszystko to przy okazji podnosi do historycznej perspektywy. Nagle okazuje się, że to większość z nas czyta po cichu i w łóżku nie jest taką oczywistością z perspektywy czasu. Początkowo jedyną właściwą metodą było głośne czytania a ktoś kto wpatrywał się w tekst i nie ruszał ustami budził zdziwienie. Tak samo było z czytaniem w sypialni - to miejsce długo nie oznaczało prywatności i ciszy odpowiedniej do lektury.

Manguel zabiera nas w niesamowitą podróż pełną niuansów i zaskoczeń. Mówi o pisarzach, autorach, spotkaniach autorskich, kradzieżach. Pokazuje jak mimo wszystko podobną grupą są czytelnicy, stanowiący wspólnotę podobnych zachowań czy przekonań. To świetny i bardzo przystępnie napisany przewodnik po historii książki od starożytności i współczesności, skupiający się na zaledwie kilku ważnych wątkach oraz wcale nie wyczerpujący całości zagadnienie. Pokazujący jak bogaty jest nasz ,,książkowy" styl życia a wiele zjawisk jak długą ma historię. 

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 26,5 cm - 2,8 cm = 23,7  cm                  

,,Na falach uniesień" Shana Galen

Tytuł oryginału: The Rogue Pirate's Bride

Gdy pełna temperamentu córka admirała floty angielskiej spotka na swej drodze pirata jedno jest pewne - będzie gorąco. A gdy na dodatek ona w ramach zemsty chce go zabić, chyba nikt nie ma wątpliwości, że emocje sięgną zenitu.

,,Na falach uniesień" to idealny przykład jak z sukcesem można pomieszać powieść awanturniczą, romans z humorem i opowieścią o zemście. Autorka umieściła swoich bohaterów na pirackim statku, zapewniła im całą gamę przygód oraz obdarzyła temperamentem i tupetem. Oboje uparci, zdecydowani, żądni przygód oraz dążący do wyznaczonego celu bez oglądania się na konsekwencje. Czyta się to rewelacyjnie, na zmianę to bawią, to sprawiają, że z niecierpliwością przerzuca się strony. Niby tylko romans historyczny ale dopracowany i wciągający. 

Powieść stanowi też finalną cześć trylogii zapoczątkowanej przez ,,Jak zostać księżną" o trzech braciach rozdzielonych w trakcie Rewolucji Francuskiej. Gdzieś umknęła mi środkowa część ale mam nadzieję, że jeszcze to nadrobię.

czwartek, 2 listopada 2017

,,Wołyń. Bez litości" Piotr Tymiński


,,Wołyń. Bez litości" to powieść historyczna oparta na prawdziwych zdarzeniach jakie rozegrały się na Wołyniu w latach 1943-1944. Nie jest to jednak zapis zbrodni czy całości zdarzeń sensu stricte jakie miały miejsce w tym okresie. Autor koncentruje się na małym oddziale samoobrony partyzanckiej będącej częścią Armii Krajowej.

Oddział najpierw ,,Pary" potem ,,Czarta" za główny cel obrał walkę z upowcami. I głównie kolejne potyczki, obrona ludności oraz także odkrywanie kolejnych śladów zbrodni na ludności polskiej stanowi rzeczywistość młodych partyzantów. W tle przewijają się tematy związane z niemiecką okupacją oraz zaczynają się pojawiać ,,przebłyski" tego jak będzie wyglądał świat po wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną. Autor z kronikarką starannością odnotowuje rzeczywistość partyzancką - nieustanną wędrówkę, problemy ze zdobywaniem broni ale i obozowe życie stara się możliwie jak lepiej odnotować. Zlewa się to w jeden ciąg walki, zmęczenia, okrucieństwa. Tylko rutynowe zadania jak poranna modlitwa czy ogromna dbałość o honor polskiego żołnierza pozwalają zachować iskry człowieczeństwa w tym brutalnym świecie. I chociaż autor nie buduje portretów psychologicznych bohaterom opis zachowań pozwala zauważyć jak bardzo zmieniło się ich postrzeganie walki, obrony czy wreszcie zabijania w miarę rozwoju akcji.

Powieść czyta się trudno. I nie wynika to wcale z nadmiaru okrucieństwa, które właściwie autor stara się dawkować. Fabuła jest drobiazgowa, pełna faktów, miejsc i pseudonimów, surowa i konkretna. Nie ułatwia to zadania czytelnikowi przyzwyczajonemu do szaleńczych pościgów czy nagłych zwrotów akcji. Tutaj niczym w wojsku trzeba skupić się na konkretach. To staranny zapis walki, próbujący odtworzyć dzieje oddziału partyzanckiego równocześnie przemycając dużo wiedzy historycznej i budujący obraz zdarzeń jakie rozegrały się na Wołyniu. 

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 29,2 cm - 2,7 cm = 26,5  cm                  

poniedziałek, 30 października 2017

,,Drzewa szumiące nadzieją" Edyta Świętek


Trzeci tom opowieści o rodzinie Szymczaków przypada na trudny przełom lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Pozornie wydaje się, że w rodzinie zapanował spokój. Ciężko doświadczony przez los Bronek w końcu odnalazł swoje szczęście u boku ukochanej w Bogusi a i reszta rodziny w pełni osiedliła się już w Nowej Hucie. Nawet do Julii los się uśmiecha i pozwala jej pokonać trudne wspomnienia. Jednak licho nie śpi i nie pozwala o sobie zapomnieć. Okres ten dla mieszkańców Nowej Huty to walka o możliwość budowy kościoła. Początkowe nadzieje i plany zostają zniszczone przez partyjną politykę. Wydarzenia jakie rozegrają się na osiedlu Teatralnym po raz kolejny boleśnie naznaczą rodzinę. Wystawią na ciężką próbę ich wzajemną solidarność i jedność.

,,Drzewa szumiące nadzieją" zaczynają się bardzo optymistycznymi akcentami. Można mieć poczucie, że wreszcie nadszedł koniec na pasmo plag jakie dosięgają Szymczaków. Czuć powiewy wiosny a z nią radości, miłości i rodzącego się życia. Zresztą Szymczaki w pełni to wykorzystują - rodzina się powiększa o kolejne dzieci. Większość małżeństw boryka się z swoimi problemami. Pokazane są chyba najczęstsze bolączki z jakimi związki muszą się uporać: alkoholizm, zdrada, bierność, zazdrość, problemy mieszkaniowe. I o ile większość wątków poprowadzona jest bardzo rzetelnie w możliwie jak największym stopniu oddającym realizm okresu to nie można nie zauważyć, że dwa bardzo się wyróżniają: cukierkowo-romantyczny Julii i trochę absurdalny Andrzeja.

W tym tomie znów dosyć mocno zaznacza swoją obecność historia. Nowa Huta się rozrasta, nabiera kształtów zarówno fizycznych jak i światopoglądowych. Wielu mieszkańców deklaruje swój ateizm tak jak powieściowi Leszek i Kazimiera ale wielu jest też takich, który nadal pozostają wierni wierze i Kościołowi. Uparcie upominają się o swoją świątynię. To właśnie walka o nowohucki kościół stanie się osią tej części. Wszystkie najważniejsze momenty będzie można obserwować oczami Szymczaków, którzy znajdą się w centrum zdarzeń.

,,Drzewa szumiące nadzieją" nie ustępują poprzednim tomom. Wiele wątków znajduje tutaj swój koniec ale na ich miejscu pojawiają się nowe, nie mniej skomplikowane. Pozostaje tylko czekać na kolejny tom by znaleźć w nim odpowiedzi. Polecam!

sobota, 28 października 2017

,,Spisane własną krwią" Diana Gabaldon

 Tytuł oryginału: Written in My Own Heart's Blood

Akcja ósmego tomu cyklu ,,Obca" wkracza powoli w swoją środkową fazę. Zawirowania dziejowe sprawiają, że Claire i Jamie znajdują się w samym centrum zdarzeń. Jamie, nie do końca z swojej woli zostaje mianowany generałem a Claire, jako wykwalifikowany lekarz będzie uparcie kroczyć u jego boku. Zanim jednak do tego dojdzie muszą zostać wyjaśnione pewne kwestie małżeńsko-rodzicielskie.

Dużo czasu zajęło mi dotarcie do ostatniej strony. I chyba wyjątkowo nie wynikało to z drobiazgowego stylu pisarstwa Diany Gabaldon. Bardziej spowodowane było to raz, że zawsze coś mi przeszkodziło a dwa nie chciałam się jeszcze rozstawać z bohaterami. W tym przypadku akcja to od pierwszych stron petarda. Sporo się wyjaśnia ale jeszcze więcej komplikuje. Paradoksalnie życie w XVIII wieku, na ogarniętym wojną kontynencie jest spokojniejsze niż to prowadzone współcześnie przez Briannę i Rogera. To ich dramatyczne okoliczności zmuszą do kolejnej podróży w czasie, która nie do końca przebiegnie tak jak powinna. Pojawią się nowi i starzy znajomi. Wierny czytelnik może w końcu być usatysfakcjonowany cały potencjał jaki skrywała fabuła został wykorzystany, przy okazji zostawiając wiele otwartych furtek dla kolejnego tomu.

,,Spisane własną krwią" to powrót do dobrego stylu i świetnej przygody. Gabaldon znalazła chyba złoty środek łączony jej pasję do szczegółów z budowaniem wciągającej, pełnej zwrotów akcji historii. Pełna dramatycznych momentów, chwil radości i wzruszenia, błysków chwały i różnych obliczy gniewu, zemsty, namiętności. Każdy z bohaterów jest postacią z krwi i kości, pełną sprzeczności, kłębiących się myśli i nie zawsze będącą w stanie kontrolować swoje odruchy. Jamie i Claire nadal są centrum i sercem wykreowanego świata ale coraz wyraźniej do głosu dochodzą inni, dzięki czemu opowieść tylko zyskuje.

Teraz gdy już zamknęłam i odłożyłam na półkę ósmy tom, pozostaje mi tylko uzbroić się w cierpliwość oczekując na tom dziewiąty.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 35,1 cm - 5,9 cm = 29,2  cm                  

wtorek, 24 października 2017

,,Krzyżyk niespodziewany" Bartłomiej Kuraś, Paweł Smoleński


Mimo, że góralszczyzna jest mi bliska, pierwszy raz z tematem Goralenvolk zetknęłam się kilka lat temu w trakcie lektury ,,Ślebody" Kuźmińskich. Wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę jak bardzo skomplikowane relacje panowały na Podhalu w trakcie II wojny światowej.

Goralenvolk cały czas budzi kontrowersje. To jeden z tych tematów, który z pełną premedytacją zamieciono pod dywan i pozwolono aby o nim zapomnieć. Górale nie chcą aby przypominać im, że około dwadzieścia procent z nich przyjęło kenkartę ,,G" - równoznaczne to było z zadeklarowaniem współpracy z okupantem. I chociaż motywy takiego czynu są różne - jedni przyjmowali z fascynacji nazizmem, inni z głupoty, pragnienia odwrócenia od siebie uwagi władz, ze strachu, z biedy - to jednak jedno jest niepodważalne - dwadzieścia siedem tysięcy górali oficjalnie dopuściło się kolaboracji.

Reportaż B.Kurasia i P.Smoleńskiego w dużym stopniu koncentruje się na inicjatorach i przywódcach Goralenvolku: Wacławie Krzeptowskim, Henryku Szatkowskim i Witalisie Wiederze. To ich działalność jest głównym wątkiem. Jednak sięga też głębiej: szuka przyczyn, motywów, daje odczuć pewne delikatne napięcia jakie panowały na Podhalu. Reportaż nie koncentruje się na szczęście tylko na jednej stronie medalu: równie ważna jest opowieść o kurierach, partyzantach i zwykłych ludziach. Autory próbują choć w przybliżeniu nakreślić obraz Podhala okresu II wojny światowej. Pokazać zarówno hańbę jak i chwałę. Zło i dobro. Bo wszystko to składa się na skomplikowaną mozaikę gdzie jedno z drugim się przeplata, łączy, współistnieje.

,,Krzyżyk niespodziewany" wydaje mi się, że jest dobrym wstępem do dalszego zgłębiania wiedzy o tym trudnym zjawisku jakim był Goralenvolk. Nakreśla główne wątki ale daje też dużo przestrzeni, które trzeba uzupełnić i zweryfikować. Stawia pytania i czeka na odpowiedzi. Nie jest to łatwe ale kiedyś trzeba będzie się z tym zmierzyć.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 36,5 cm - 1,4 cm = 35,1  cm                  

piątek, 20 października 2017

,,Mroczny spadek" Małgorzata Mossakowska-Górnikowska


Młoda dziewczyna, Maja, zostaje nagle obarczona całą lawiną spraw. Śmierć ojca i nieuregulowane sprawy majątkowe sprawiają, że staje się główną osobą odpowiedzialną za pewne stare mieszkanie. Nic nie zapowiada tego co dopiero ma się wydarzyć: mieszkanie obarczone jest tajemnicą sięgającą lat powojennych i tylko przypadek sprawia, że to Mai dane jest poznać jego sekrety. Zostaje obarczona spadkiem, którego ciężar znacznie przewyższa jej możliwości. Na szczęście lub nieszczęście zaczyna kręcić się koło niej kilka osób, których cele nie od razu są wystarczająco czytelne.

Autorka nie ułatwia czytelnikowi zadania. Pierwsze ok. 100 stron to bariera, którą zdecydują się pokonać tylko najbardziej wytrwali. Obawiam się, że spora cześć rzuci książkę w kąt i szybko o niej zapomni. Autorka zafundowała na wstępie dokładną i bardzo szczegółową batalię z polską biurokracją. Gdyby ktoś potrzebował przewodnika co robić w przypadku śmierci krewnego, który pozostawia po sobie tylko długi - na kartach powieści znajdzie przewodnik gdzie się udać, o jakie drugi się starać oraz ile wynosi taksa urzędowa. Był taki moment, że odkładałam powieść umęczona na równi z główną bohaterką.

A dopiero po mniej więcej ogarnięciu spraw urzędowych zaczyna się prawdziwa akcja. Wtedy wszystko wreszcie nabiera tempa. Pojawia się tajemnica, niebezpieczeństwo, całe morze domysłów, gdzieś w tle przebłyskuje wątek romansowy, który ma sporo zawirowań i odcieni. Sprawia to, że trudno się oderwać. Powieść nabiera życia, emocji. Pojawia się napięcie i oczekiwania na właściwe rozwiązanie. Sami bohaterowie także zaczynają nabierać głębi, pogłębia się ich rysunek, są niejednoznaczni i stają się trochę mniej przewidywalni. Pikanterii całości dodają umiejętnie wprowadzane motywy sensacyjne.

,,Mroczny spadek" jest powieścią nierówną. Początek przegadany, nużący i nudny. Na szczęście im dalej tym lepiej. Pojawiają się elementy jakie lubię. Wątki zaczynają się komplikować i wciągają czytelnika coraz bardziej. Snuje on domysły i próbuje rozgryźć co właściwie stoi u podstaw całej zagadki oraz jak może się skończyć. I chociaż sam finał jest szokujący to właściwe zakończenie jest proste. Autorka prowadziła fabułę po linii sinusoidy - w dół, w górę, potem znów w dół, żeby trochę uspokoić nerwy a na koniec gwałtowny wystrzał w górę. Pozostawia to tylko czytelnika z głupią miną i pytaniem: ale jak to? Mam nadzieję, że to jeszcze nie ostatnie słowo w tym temacie, bo tak się nie robi czytelnikowi.

wtorek, 17 października 2017

,,Makuszyński" Mariusz Urbanek

W jego książkach było słońce i radość. Przypominał, a może raczej wydobywał ponownie to co tkwiło w każdym człowieku odsunięte i trochę zapomniane - beztroskie dzieciństwo, radość, prostota. Sam też taki był: nikogo nie chciał naprawdę zranić, widział wszędzie dobro, rozdawał humor i uśmiech. Jego życie mogłoby przebiegać prosto, równą, spokojną drogą... Życie jednak takie nie jest. Ucina, odwraca wszystko o 180 stopni i każe się na nowo dostosować. Tylko co jeśli nowa rzeczywistość przerasta i przytłacza?

Biografia Kornela Makuszyńskiego to gotowy scenariusz na bardzo przejmujący film. Film początkowo pełen słońca, ciepłych barw, będących tłem dla drogi usłanej sukcesami oraz społecznym uznaniem. Bo niewielu udaje się tak jak Makuszyńskiemu wyrwać z biedy, zdobyć poparcie Jana Kasprowicza już w momencie debiutu a potem tylko sukcesywnie zdobywać uwielbienie czytelników. Nie ważne co pisał: wiersze, powieści, felietony, opowieści dla dzieci i młodzieży - był czytany i rozpoznawany. Prawdziwy celebryta, pomimo mało spektakularnej fizjonomii. Wszystko to jednak się urywa. Nadciąga II wojna światowa, a po niej Rzeczpospolita Ludowa gdzie nie ma miejsca dla kogoś, kto przynosi ,,tylko" rozrywkę. Obraz zasnuwają ciemne chmury, staje się mroczny, trudny, wręcz bolesny do zaakceptowania. Legendę pochłoną mrok.

Mariusz Urbanek po raz kolejny wykonał kawał dobrej roboty. Stworzył realistyczny, mocno oparty na faktach ale również bardzo bliski obraz Kornela Makuszyńskiego. Pisarz ożył na kartach powieści. Nie tylko śledziliśmy koleje jego życia ale i poznawaliśmy najważniejszych bohaterów jego powieści. Wszystko świetnie zostało wkomponowane w realia historyczno-społeczne. Po równo także rozłożone są akcepty, powoduje to, że biografia nie ma jednak pesymistycznej wymowy. Bije z niej mnóstwo optymizmu tak charakterystycznego dla Makuszyńskiego, który do ostatnich chwil stara się trzymać prosto i nie poddawać przeciwnościom.

piątek, 13 października 2017

,,Król Lear nie żyje" Maria Bojarska


Na zawsze dla mnie pan Wołodyjowski będzie miał twarz Tadeusza Łomnickiego. Jednak Tadeusz Łomnicki to nie Jerzy Michał Wołodyjowski. Tadeusz Łomnicki był perfekcjonistą, mistrzem, wielkim aktorem teatralnym, nauczycielem, rzemieślnikiem ... potworem. A nikt tego lepiej nie wiedział niż jego ostatnia żona, z którą spędził prawie dwadzieścia ostatnich lat życia - Maria Bojarska.

,,Król Lear nie żyje" to wspomnienia Marii Bojarskiej o mężu (lub jak ona mówi byłym narzeczonym) w formie swobodnego strumienia myśli. Obrazy, myśli, wspomnienia, anegdoty wychodzą z jednego wspólnego punktu jakim jest ostatnia rola Łomnickiego - wymarzony, upragniony król Lear. Roli, która miała być zwieńczeniem i ukoronowaniem aktorskiej drogi a stała się finiszem. W trakcie próby, jednej z ostatnich, przed premierą Tadeusz umiera. Bojarska próbuje pokazać, że tak na prawdę aktor całe życie przygotowywał się do roli Leara. Każde, kolejne wydarzenie w jego niejednoznacznie odbieranym życiu przybliżało i coraz bardziej uwiarygodniało go jako tego szekspirowskiego bohatera.

Jednak nie jest to tylko biografia. To też niezwykły, czasem gorzki i pełen goryczy obraz światka aktorskiego. Niejednoznacznego, mściwego, pełnego fałszu i obłudy. Autorka wyciąga na światło dzienne mnóstwo bolesnych, wręcz intymnych szczegółów. Otwarcie mówi o początkach swojego romansu, wtedy jeszcze z urzędującym rektorem PWST, o kłótniach, rozstaniach, o aborcji. Nie ucieka od trudnych i kontrowersyjnych wątków w życiu Łomnickiego - był w końcu członkiem KC PZPR. Jednak próbuje z tego wyciągnąć zalety i pokazać, że jednak nie był on typowym partyjniakiem. Podkreśla, że swoją pozycję chciał wykorzystać dla dobra studentów i sztuki.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej biografii. Ten, który szczególnie mnie uderzył. Nie jest to wątek historyczny czy biograficzny. Niezwykły i chyba trochę odmienny od współczesnego jest odbiór teatru. Jego znaczenia, wpływu na ludzi. Rozumienia prawdziwej Kultury. Przekładania jej na codzienne życie i współczesne sytuacje. Łomnicki tak żył, był perfekcjonistą w każdym calu i jak nieliczni rozumiał i wcielał w życie prawdziwe powołanie aktora. Miał być lustrem, w którym widz dostrzeże prawdę o sobie samym i swoim życie, dlatego tak wielką wagę przykładał do każdego gestu czy słowa. Jako aktor, rektor, nauczyciel chciał to przekazać innym.

Nie czyta się tego łatwo. Styl pisarstwa: piękny, dojrzały, pełen subtelnych niuansów, anegdot, wielokrotnie przegadanych i przemyślanych prawd znacznie odbiega od tego co obecnie jest popularne. Jednak warto się wgryźć i rozsmakować by później dostrzec jak bardzo jest ona uniwersalna. Bo natura ludzka pozostaje niezmienna.

p.s. Zachęcam do oglądnięcia.


czwartek, 5 października 2017

,,Dziennik z podróży do Rosji" John Steinbeck

 Tytuł oryginału: A Russian Journal

,,Nie mamy żadnych wniosków poza jednym. Rosjanie nie różnią się niczym od reszty populacji świata. Oczywiście, są wśród nich źli ludzie, ale ogromna większość to dobrzy ludzie."

Gdy John Steinbeck wyruszał na wyprawę do Rosji (a raczej Związku Radzieckiego) świat dochodził do siebie po II wojnie światowej. Żelazna Kurtyna dopiero się kształtowała ale było już czuć w powietrzu rodzący się podział na Zachód i Wschód. Ludzie obawiali się tych ,,złych sowietów". Dociekliwy, reporterski instynkt Steinbecka zmusił go do zadania sobie pytania jacy właściwie są ci Rosjanie. Czym się różnią? I dlaczego trzeba się ich obawiać? Zdawał sobie sprawę, że w Stanach nie odnajdzie odpowiedzi na te pytania więc wraz z fotografem Robertem Capą wyrusza na dwumiesięczną wyprawę po Rosji.

Z taką samą dociekliwością z jaką dokumentował Amerykę teraz patrzy na Związek Radziecki. Przemierza kolejne republiki: Ukrainę, Gruzję, podziwia Moskwę, wędruje po zrujnowanym Stalingradzie i wszędzie wychwytuje to co je charakteryzuje i wyróżnia. Wyciąga to co jest inne, nowe, zaskakujące dla przeciętnego Amerykanina. Nie ocenia, nie szkaluje, nie szuka na siłę potknięć ale też nie koloryzuje. Z reporterską rzetelnością notuje pozwalając sobie jedynie na okraszanie obrazu subtelną nutą humoru i ironii. Jego Rosja jest inna, egzotyczna ale przez to fascynująca. Pełna smaków, zapachów,zraniona ale z dumą podnosząca się ze zgliszcz. Pobrzękują nuty panujące komunizmu ale są tak łagodne, że nie są w stanie zakłócić pozytywnego wydźwięku reportażu.

Steinbeck w Związku Radzieckim był turystą, oprowadzanym przez wysłannika urzędującej władzy. Widział to co pozwolono mu zobaczyć, doświadczył to co pozwolono mu doświadczyć. Nie drążył, nie wnikał zbyt głęboko ale wcale tego nie chciał. Chciał zobaczyć przeciętność i pozorną zwyczajność. I to zobaczył oraz uchwycił na kartach tego reportażu. Nie chciał gnębić politycznymi wydźwiękami oczywistych różnic. Rosja wywarła na nim dobre wrażenie. Zapamiętał miejsce pełne normalnych, zwykłych ludzi i to chciał przekazać swoim rodakom 70 lat
temu.

*Steinbeck w reportażu używa nazwy Rosja. Ja ją powtarzam jako odnoszącej się do całego Związku Radzieckiego. 

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 38,1 cm - 1,6 cm = 36,5  cm                  

wtorek, 3 października 2017

,,W krainie białych obłoków" Sarah Lark

 Tytuł oryginału: Im Land der Weissem Wolke

,,W krainie białych obłoków" to wciągająca powieść rozgrywająca się w Nowej Zelandii na przestrzeni ponad dwudziestu lat.

Dwie młode kobiety spotykają się na statku płynącym z Anglii do Nowej Zelandii. Obie mają tam zawrzeć małżeństwa z mężczyznami, których nigdy wcześniej nie spotkały. Żadna z nich nie zdaje sobie, że wyprawa, która początkowo jawi się jako niezwykła przygoda, stanie się początkiem trudnego i pełnego wyzwań życia. Nowa ojczyzna, pozornie przypominająca raj, staje się miejsce gdzie przyjdzie doświadczyć im bólu, cierpienia, okrucieństwa i osamotnienia. Na szczęście ich wzajemna przyjaźń stanie się opoką, na której zawsze będą mogły się oprzeć by z dumą przeć do przodu i liczyć, że wreszcie przez obłoki przebije się słońce.

Od powieści Sarahy Lark nie można się oderwać. Pasjonująca, interesująca i dobrze opowiedziana historia rodzinna zachwyca. Zarówno tło społeczne i historyczne jak i warstwa obyczajowa są bardzo dobrze zbudowane. Z niecierpliwością obserwuje się kolejne zwroty w życiu bohaterów. Raz ich bardziej nie lubimy, by za chwilę im współczuć. Cieszymy się z małych sukcesów i cierpimy gdy dotyka ich kolejna tragedia. Nie można przejść obok obojętnie. Problemy są zarówno bliskie i znajome ale równocześnie tchną też egzotyką, odległymi podróżami. Sprawiają, że widać co naprawdę stało u podstaw kolonizacji i w jakim trudzie, pocie oraz bólu rodziło się społeczeństwo nowozelandzkie.

Ja jestem zachwycona i z pewnością będę wypatrywać kolejnych tomów.

piątek, 29 września 2017

,,Okupacja od kuchni" Aleksandra Zaprutko-Janicka


Niby to banał ale każdy musi jeść. I nie ważne jak straszne, tragiczne zdarzenia rozgrywają się naokoło. Na pierwszy plan zawsze wyjdzie kwestia jedzenia.

Aleksandra Zaprutko-Janicka w swoje publikacji próbuje opowiedzieć o tym jak wyglądało żywienie i kwestia pożywienia w trakcie II wojny światowej. Skoncentrowała się na klasie średnie i inteligenckiej (czyli ówczesnych odpowiednikach dzisiejszych czytelników tej książki). Pokazuje jak bardzo zmieniło się ich życie i jak wiele wysiłku oraz pomysłowości musiało kosztować panie domu przygotowanie nawet najprostszego posiłku. Sklepy nie działały, reglamentacja pożywienia była kpiną, brakowało wielu składników a ludzie musieli żyć i walczyć. Wtedy do głosu doszła polska pomysłowość. Prawie wszystko można było wykorzystać: obierki, żołędzie, brukiew. Nagle park stał się działką. I, niestety, wiele zwierząt, o których wcześniej nie pomyślano by w kategoriach posiłku, jak konie, koty, gołębie, nagle nimi się stało.

Chyba jednak największymi bohaterami tej książki są tysiące bezimiennych ochotników, który ryzykowali swoje życie wyruszając na szaber i poświęcając się by przeszmuglować jedzenie ze wsi do miasta. Fakt, że nie działali do końca z bezinteresownych pobudek wcale nie umniejsza ich odwagi.

,,Okupacja od kuchni" to kolejny ciekawy i pełen niezwykłej oraz nieoczywistej historii. Zbliża się bardzo mocno do zagadnień, które są bliskie zwykłemu Polakowi i pokazują zupełnie inne, bliższe, bardziej swojskie oblicze Wielkiej Historii. 

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 40,6 cm - 2,5 cm = 38,1  cm                  

czwartek, 28 września 2017

,,Miłosne szyfry" Tessa Dare


Tytuł oryginału: Do You Want to Start a Scandal

Początkowa to historia nie przypadła mi do gustu. Mimo, że akcja rozgrywa się bardzo szybko. Już na pierwszych stronach panna Charlotte Highwood pakuje się w nie lada kłopoty, które kończą się zaręczynami (na razie nieoficjalnymi) z przystojnym markizem. Brakowało mi jednak klimatu jakim charakteryzują się opowieści z Spindle Cove. Dopiero w miarę rozwoju akcji pojawiają się pewne charakterystyczne nuty.

To ponownie komedia romantyczna z całą gamą pomyłek i wpadek. Rezolutna panna Charlotte, którą obserwowaliśmy jak dorasta w poprzednich tomach teraz znalazła się w centrum wydarzeń. Nauczona doświadczeniami starszych sióstr chce małżeństwa z miłości a nie obowiązku. A właśnie taki proponuje jej Piers. Charlotte nie byłaby sobą gdyby za szybko się poddała. Spryt i inteligencja to jej największe zalety i tego ma zamiar właśnie użyć.

Szkoda mi się żegnać ze Spindle Cove. ,,Miłosne szyfry" to domknięcie opowieści. Dopisanie ostatniego rozdziału do historii specyficznych mieszkanek tego nadmorskiego miasteczka. Dzięki wtrąceniom dowiadujemy się co słychać u bohaterek wcześniejszych tomów i tylko pozostaje nam wierzyć że żyją sobie dalej długo i szczęśliwie.

wtorek, 26 września 2017

,,Sto milionów dolarów" Lee Child

 Tytuł oryginału: Night School

Trochę się rozczarowałam. Bo wiecie, po tak kultowym bohaterze jak Jack Reacher spodziewałam się więcej. Dużo zadymy, szalonej akcji, mnóstwo napięcia, zagadki i przede wszystkim by zagrożenie goniło zagrożenie. Za to tutaj jest bardzo statyczna akcja. Bohater ma znaleźć coś wartego sto milionów dolarów, którą to rzeczą interesują się wrogowie. Pozornie łatwe zadanie? Nic bardziej złudnego. Teoretycznie nie istnieje nic takiego: wszystko jest albo droższe albo tańsze. Ktoś jednak czymś handluje. Informacje krążą po kontynentach a Reacher siedzi i obserwuje rzeczywistość Hamburga. Pląta się tam gdzie nie powinien, chyba bardziej dla zasady wdaje się w jakąś bójkę i genialnie zgaduje o co w tym wszystkim chodzi.

Przynajmniej w tym przypadku, nie po drodze mi z Reacherem. Chciałam więcej dynamicznej akcji, więcej zwrotów akcji, napięcia. Czegoś co skutecznie przykułoby uwagę. I chociaż długo utrzymywała zainteresowanie tajemnicza ,,rzecz" to nie było to, aż na tyle przekonywujące żebym lepiej oceniła powieść. Dużo tam niepotrzebnego dreptania w miejscu i chociaż nie ma specjalnie dużo niepotrzebnych dłużyzn akcji to jednak brakuje dynamizmu.

,,Sto milionów dolarów" trudno nazwać powieścią sensacyjną. Ma pewne cechy sensacji ale i powieści szpiegowskiej oraz thrillera. Trochę jednak tego za mało aby skutecznie wbić w fotel na cały wieczór.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 43,5 cm - 2,9 cm = 40,6  cm                  

poniedziałek, 25 września 2017

,,Miasto cieni" Ransom Riggs

 Tytuł oryginału: Hollow City

Osobliwego domu pani Peregrine już nie ma. Sama opiekunka osobliwych dzieci także nie jest sobą. Uwięziona pod postacią ptaka sama potrzebuje pomocy. Gromada osobliwców pod wodzą Jacoba i Emmy wyrusza w świat poza granice swojej pętli by szukać ratunku. Odwiedzą inne pętle, poznają kolejnych osobliwców i przyjdzie im się zmierzyć po raz kolejny z ukrytym złem.

,,Miasto cieni" to schematycznie napisana kontynuacja. Czasami wręcz razi (przynajmniej mnie, jako osobę już dorosłą) ślepe kierowanie się zasadą problem - genialne a jednocześnie proste rozwiązanie - błyskotliwe dzieci górą. Większa cześć powieści niestety tak wygląda. I nawet tło, na którym rozgrywa się akcja jest jakieś mało wyraźne. Jak dla mnie za mało magii, uroku, tej niezwykłej potrzeby przygody. Dopiero zakończenie łamie schemat, burzy spokój i sprawia, że na wszystko patrzy się zupełnie inaczej. Dużo wyjaśnia i sprawia, że ma się ochotę sięgnąć po kolejną część.

Tutaj także ogromnym plusem są zdjęcia pochodzące z kolekcji autora i jego znajomych. Niecodzienne, intrygujące, idealnie wpisujące się w klimat opowieści oraz podkreślające jej charakter. Są elementem, który jednoznacznie wyróżnia powieść na tle wielu innych powieści przygodowych z nutką fantastyki skierowanych do młodzieży.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 46,3 cm - 2,8 cm = 43,5  cm                  

piątek, 22 września 2017

,,Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan" Dariusz Rosiak


,,Ziarno i krew" to niezwykła wędrówka, która zaczyna się w Sztokholmie by zakończyć się Zachodnim Brzegu w Izraelu. Jednak opisów wędrówki nie ma tutaj prawie wcale, bo nie droga sama w sobie jest ważna ale to gdzie, a właściwie do kogo, prowadzi.

Dariusz Rosiak przemierza Bliski Wschód by spotkać się z zamieszkującymi te tereny chrześcijanami.Przygląda się z bliska ich społecznościom i próbuje pokazać różnice jak i podobieństwa. Współcześnie, czasem zapominamy, że to nie Europa była kolebką chrześcijaństwa. Narodziło się ono na Bliskim Wschodzie, tam zachodziły najważniejsze procesy klarowania się ideologii. Tam rozgrywały się najważniejsze spory teologiczne i tam nadal mieszkają ludzie, którzy wierzą i modlą się jak ich przodkowie. Jednak bycie chrześcijaninem w tym rejonie świata to prawdziwe wyzwanie i szkoła wiary. Z  każdej strony jest się atakowanym, pozbawianym podstawowych praw, traktowanym jak obywatel drugiej kategorii. Normalnym jest życie w stałym zagrożeniu przed utratą życia. Mimo te wspólnoty chrześcijańskie żyją, funkcjonują i potrafią sprawiać, że muzułmanie postanawiają przyjąć chrzest.

,,Ziarno i krew" otworzyło mi oczy na wiele zagadnień, które wcześniej ignorowałam lub nie rozumiałam. Bliski Wschód - Syria, Egipt, Turcja, Irak - to nie tylko Państwo Islamskie i wojujący islam ale także przestrzeń gdzie żyją normalni ludzie. Uchodźcy to nie tylko przenikający do Europy terroryści ale i chrześcijanie, którzy szukają nowego domu. Rosiak pokazał całą złożoność problemu. Wyciągnął na pierwszy plan to co dotychczas kryło się w tle, co zagłuszały doniesienia o zamachach. Pokazał siłę, wiarę i niezwykły hart ducha zwykłych ludzi. Świetny reportaż, który warto przeczytać.


  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 49,4 cm - 3,1 cm = 46,3  cm                  

czwartek, 21 września 2017

,,Biuro Podróży Samotnych Serc: Kierunek Tajlandia" Katy Colins

Tytuł oryginału: Destination: Thailand (The Lonely Hearts Travel Club)

Kto z nas nie marzy o dalekich podróżach, egzotycznych miejscach, szalonych przygodach. Gdy aura za oknem nie sprzyja oddajemy się marzeniom o miejscach gdzie zawsze jest słońce, czas wolniej płynie a deszcz i wiatr są pojęciami obcymi. Jeśli jeszcze dodatkowo coś w życiu się nie układa, pierwszą myślą jest uciec (pardon, wyruszyć) na drugi koniec świata.

Tak właśnie zrobiła Georgia. Tuż przed ślubem narzeczony odszedł, straciła pracę i mieszkanie. Zagubiona postanowiła wyruszyć w swoją podróż życia by doświadczyć czegoś nowego. Oczywiście początkowo wszystko idzie źle, nic się nie układa a ludzie jacy ją otaczają są wyjęci z najgorszych koszmarów. W którym momencie dochodzi do przebudzenia i Georgia postanawia zawalczyć oraz zejść z łatwych utartych ścieżek.

,,Biuro Podróży Samotnych Serc: Kierunek Tajlandia" to bardzo schematyczna i stereotypowa powieść. Wyróżnia ją jednak lekkość stylu oraz humor z jakim przedstawione są przygody Georgii. Jej Wielka Podróż nie odbiega zbytnio od tego do czego przyzwyczaił na ten gatunek: najpierw całe pasmo porażek by potem się podnieść. Plusem jest jednak tło jakie prezentuje autorka. Obok Georgii przewija się cała ferajna różnych postaci. W większości są to statystyczni turyści  odwiedzający Tajlandię: bezrefleksyjni, nastawieni na łatwą rozrywkę, głupi, wyrachowani czy wręcz prymitywni. Nie doceniają tego co dane jest im doświadczać czy oglądać.

Przygody Georgii to świetny przerywnik. Przypomina o lecie i egzotycznych miejscach. Pozwala choć przez chwilę poczuć się ja na pełnych przygód wakacjach. Przyjemna, pełna rozrywki książka.

wtorek, 19 września 2017

,,Przesyłka" Sebastian Fitzek

 Tytuł oryginału: Das Paket
 
,,Przesyłka" to thriller prawie idealny. Zwarta konstrukcja, szybkie tempo, nagłe i niespodziewane zwroty akcji. Jest to ogromny plus bo miesza w głowie i budzi niepokój oraz niepewność w czytelniku. Tak jak główna bohaterka ma problemy z rozpoznaniem co jest prawdą a co tylko mirażem.

Tytułowa przesyłka staje się katalizatorem wywołującym całą serię tragicznych i dramatycznych zdarzeń w życiu głównej bohaterki. Skrzywdzona i osamotniona coraz bardziej popada w paranoję. Ma problemy z rozróżnianiem prawdy. Podobnie jest z czytelnikiem. Autor głęboko wchodzi w psychikę swojej bohaterki zmuszając ją do ekstremalnych zachowań, przez to tylko jeszcze bardziej utrudnia dotarcie do rozwiązania. Wokół bohaterki buduje świat złożony z niedomówień, tajemnic, kłamstw, które nie pozwalają dostrzec jej tego co na prawdę wokół niej się dzieje.

Ogromnym plusem ,,Przesyłki" jest to, że idealnie wpisuje się w klasyczne schematy. Skondensowana forma nie pozwala na nudę, wątpliwość goni wątpliwość, nic nie jest pewne, cały czas czujemy niepokój. I mimo, że już w połowie zgadłam właściwe rozwiązanie spędziłam przyjemne popołudnie.

poniedziałek, 18 września 2017

,,Komornicy i opowiadania wybrane" Władysław Orkan



Nie ma już karczmy przy rynku, stary kościółek spłonął w 1992 roku, stare chatynki już dawno rozebrane i zapomniane, cichy cmentarz opiekuje się żoną i córką i tylko drewniany domek przypomina, że był i mieszkał Władysław Orkan. Bacznie obserwował, dumał i zapisywał. To dzięki niemu znowu do głosu dochodzą niewidoczni, zapomniani górale gorczańscy.

,,Komornicy" to zaledwie miniaturowa powieść, która opisuje biedę i cierpienie górali. Nie bazuje na schemacie konfliktu między chłopem a panem ale wchodzi głębiej i naświetla wewnętrzne podziały wśród najuboższych. Bo i tam są lepsi i gorsi. I o ile ten obraz jest ważny ale trochę już nieaktualny to dużo bogatsza jest warstwa charakterologiczna. Wzory zachowań, sposoby myślenia są uniwersalne i stałe. Wychodzą na wierzch małostkowość, zazdrość, głupota, chciwość, brak zrozumienia dla inności. To samo widać w pozostałych opowiadaniach.

Dla mnie jednak najważniejszy był obraz okolic, w których się wychowałam. Obraz sprzed prawie 100 lat. To jak wiele się zmieniło i jak wiele pozostało takie same. Wiele problemów zostało i choć w innej formie nadal są obecne. Władysław Orkan umiał dać temu wyraz. Chociaż ciężko się obecnie go czyta, przede wszystkim na bardzo mocną stylizację gwarową to gdy się już zacznie nie można się oderwać. Wiem, że jest to wybór nieoczywisty i nietypowy ale warty uwagi.


  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 50,8 cm - 1,4 cm = 49,4  cm                  
 

niedziela, 10 września 2017

,,Nowy Jork" Edward Rutherfurd

 Tytuł oryginału: New York

Zakochałam się w tej opowieści. Nie straszne były mi jej rozmiary. Gdy tylko ją otwarłam, pochłonęła i zachwyciła mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie zmusić się do przerwania lub odłożenia jej na bok.

Bo ,,Nowy Jork" to nie tylko barwna i ciekawie opowiedziana historia rodzinna sięgająca swoimi korzeniami ponad trzysta lat wstecz. To także historia miasta, pokazująca jego piękne i wzniosłe momenty ale też z dumą i godnością mówiąca o chwilach słabszych, trudniejszych, bolesnych ranach i wstydliwych momentach. To skomplikowana, wielowymiarowa mozaika okrywająca jak zmieniały się poglądy, zapatrywania, przekonania. Obraz pokazujący rasizm, ciasnotę umysłową ale i wielkości oraz wielokulturowość miasta, które stało się symbolem.

Płynna i pozornie lekka narracja niczym kalejdoskop przeprowadza czytelnika przez wszystko co najważniejsze i pokazuje jak rozbudowywał ale przede wszystkim jak kształtował się Nowy Jork. Pokazuje jego korzenie. A w to wszystko umiejętnie wplatani są kolejni bohaterowie: zmieniają się oni tak jak zmienia się miasto. Są jego głosem i wyznacznikiem.

Nie da się przejść obok tej powieści obojętnie. Czaruje i porywa. Zachwyca i wzrusza. Niczym na przyspieszonym filmie widać zmiany ale gdzieś cały czas czuje się ten sam bijący rytm, który narzuca tempo temu nigdy nie zasypiającemu miastu. Teraz ja nie będę mogła spać, bo będę marzyć żeby móc kiedyś tam pojechać i zobaczyć to wszystko na własne oczy.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 57,5 cm - 6,7 cm = 50,8  cm                  

piątek, 8 września 2017

,,Szmaragdowa tablica" Carla Montero

 Tytuł oryginału: La Tabla Esmeralda

Od wielu osób słyszałam, że koniecznie muszę sięgnąć i przeczytać ,,Szmaragdową tablicę".  Twierdzili, że z pewnością spodoba mi się. Jest w tym wiele prawdy. Powieść Carli Montero idealnie wpisuje się w schemat jaki najbardziej lubię.

Mamy tutaj splecione w jedną opowieść historie dwóch różnych kobiet - współcześnie, młodej Hiszpanki Any oraz rozgrywającą się podczas II wojny światowej, Francuzki Sarah'y. Łączy je tajemniczy obraz ,,Astrolog". Żadna z nich nie zdaje sobie sprawy jak bardzo obraz zaważy na ich życiu oraz jak wiele trudnych, bolesnych, dramatycznych oraz zaskakująco radosnych momentów będzie z nim związane.

,,Szmaragdową tablicę" rewelacyjnie czytało mi się do momentu aż nawał obowiązków nie zmusił mnie do odłożenia na bok. Wtedy chyba doszedł do głosu schematyzm powieści, miałam podejrzenia jak to wszystko może się zakończyć i wcale nie spieszyło mi się aby osobiście to zweryfikować. Bo niestety jest to świetnie napisana, pełna zwrotów akcji i dramatycznych wydarzeń ale jednak schematyczna powieść. Autorka zmieściła pomiędzy okładkami wszystko to czego szuka się w tego typu powieściach: jest szczypta tajemnicy, garść miłości i namiętności, odrobina zagrożenia, jest niepewność i są wątpliwości. Bohaterowie niczym marionetki czasem miotają się kierowani wyższymi siłami i ulegając zwodniczym intrygom. Wszędzie czai się niebezpieczeństwo a każdy nowy dzień to nowa zagadka do rozwiązania i nowa walka do podjęcia. Brzmi zachęcająco, prawda? I takie też jest bo Montero to całkiem zdolna powieściopisarka ale ja chyba chwilowo czuję przesyt tego schematu i muszę poszukać na półce coś innego.

  p.s. WYZWANIE 2017 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu: 61,9 cm - 4,4 cm = 57,5  cm