piątek, 26 września 2014

Piećdziesiąt twarzy żenady

Każdy już chyba pastwił się nad tą książką. Prawdopodobnie więcej czytałam złych opinii aniżeli dobrych. Chodź dobre przenosiły się raczej za pomocą jakiegoś ,,głuchego telefonu", czego dowodem może być fakt, że w pewnym momencie zauważyłam, że wszystkie dziewczyny i kobiety w autobusie czytają Greya. Aż sama zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem nie rozdają go gdzieś na przystanku.

Nie mam zamiaru powtarzać tego co już napisano, wytykać błędów czy braków. Za to chcę pokazać co mnie śmieszyło:

1) Ana, lat 21, nie ma ubrań poza jedną parą dżinsów (o koszulkach nic nie wiadomo). Współlokatorka Kate, została wprowadzona tylko w celu pożyczania jej ciuchów. Jak ona przeżyła cztery lata w Portland, nie rozumiem, ale przynajmniej oszczędziła kupę kasy... hmmm.. tylko gdzie ją ma???
2) Ana, kończy studia w 2011 roku i nie posiada komputera (sic!) Też kończyłam studia w 2011 i bez mojego ogromnego, wolnego ,,Franka" (który jest już w krainie wiecznych komputerzych łowów) raczej niewiele bym zrobiła. Może w USA do studiowania wystarczy iPod...
3) Christian, niby ma ogromne doświadczenie, wszystko zna a za cokolwiek się bierze to pierwszy raz. To wychodził kiedyś z tego Czerwonego Pokoju czy nie??
4) Postacie drugoplanowe, wytłumaczy mi ktoś po co one tam są skoro nic, absolutnie nic nie wnoszą?? Sorry, Kate wnosi ubrania, w których chodzi Ana, ale reszta??
5) A teraz najważniejsze, to o czym niby jest ta książka - seks. Jak dla mnie to niewiele różni się on w opisie od przepisu kulinarnego. Wziął, zrobił, skończył. Zero jakichś uczuć czy emocji.
6) Wewnętrzna bogini. To jest coś takiego?? Kurczę, tyle lat żyłam w nieświadomości.

Jest jeszcze parę kwiatków ale dam sobie z tym spokój, chyba każdy wie o co mi chodziło. Szkoda, że rozpętała się koło niej taka burza. Nie jest ona warta aż tak dużego zainteresowania.