W swojej naiwności, tak raz do roku, próbuję zrozumieć niezrozumiały dla mnie fenomen literatury erotycznej. W tym celu sięgam po książeczkę typu ,,Obrońcy miłości". Za każdym razem mam nadzieję, że trafię na coś co zmieni radykalnie moje zdanie na temat tego typu literatury.
,,Obrońcy miłości" Sandi Lynn to opowieść o dwójce młodych prawników. Ona - młodziutka absolwentka prawa, uciekła z rodzinnego Bostonu do Nowego Jorku to tym jak przypadkowo odkryła prawdę o swojej rodzinie. On - cyniczny, właściciel odnoszącej sukcesy kancelarii, nosi w sobie mroczne tajemnice, które nie pozwalają mu z nikim się związać głębiej. Ich pierwsze spotkanie to komedia pomyłek, niedomówień i błędnie odczytanych wydarzeń. Jednak siła przyciągania i wzajemnej fascynacji jest silniejsza i mimo, że oboje walczą z całych sił muszą poddać się pożądaniu. Potem na zmianę jest seks i rozstania aż do momentu gdy Luke zostaje oskarżony o zabójstwo a Ariana podejmuje się obrony.
Powieść Sandi Lynn to historyjka na trzy godziny (z przerwami na herbatę). Prościutka, naiwna i bardzo przewidywalna. Nie mogę nawet powiedzieć żeby wywołała we mnie jakieś ,,gwałtowniejsze uczucia". Choć z dziką przyjemnością obserwowałam jak autorka garściami czerpała z motywów ala Suits lub powieści Johna Grishama spłycając je i uproszczając do granic możliwości. Grisham i Remigiusz Mróz łapią się pewnie za głowę, że proces rozstrzyga się niczym w sędzi Annie Marii Wesołowskiej - pół godziny (wybaczcie 5 stron) i wszystko jasne. A i bohaterowie mnie nie przekonali - oboje zbyt idealni, cukierkowi i nierealni.
Lubię romantyczne, bajkowe opowieści ale takie, które bawią mnie i wzruszają. W tym przypadku może pierwszy warunek został spełniony bo podśmiewałam się z naiwności i banalności historii ale oprócz tego nic we mnie nie wywołała. Za tydzień nie będę już o niej pamiętać.
,,Obrońcy miłości" Sandi Lynn to opowieść o dwójce młodych prawników. Ona - młodziutka absolwentka prawa, uciekła z rodzinnego Bostonu do Nowego Jorku to tym jak przypadkowo odkryła prawdę o swojej rodzinie. On - cyniczny, właściciel odnoszącej sukcesy kancelarii, nosi w sobie mroczne tajemnice, które nie pozwalają mu z nikim się związać głębiej. Ich pierwsze spotkanie to komedia pomyłek, niedomówień i błędnie odczytanych wydarzeń. Jednak siła przyciągania i wzajemnej fascynacji jest silniejsza i mimo, że oboje walczą z całych sił muszą poddać się pożądaniu. Potem na zmianę jest seks i rozstania aż do momentu gdy Luke zostaje oskarżony o zabójstwo a Ariana podejmuje się obrony.
Powieść Sandi Lynn to historyjka na trzy godziny (z przerwami na herbatę). Prościutka, naiwna i bardzo przewidywalna. Nie mogę nawet powiedzieć żeby wywołała we mnie jakieś ,,gwałtowniejsze uczucia". Choć z dziką przyjemnością obserwowałam jak autorka garściami czerpała z motywów ala Suits lub powieści Johna Grishama spłycając je i uproszczając do granic możliwości. Grisham i Remigiusz Mróz łapią się pewnie za głowę, że proces rozstrzyga się niczym w sędzi Annie Marii Wesołowskiej - pół godziny (wybaczcie 5 stron) i wszystko jasne. A i bohaterowie mnie nie przekonali - oboje zbyt idealni, cukierkowi i nierealni.
Lubię romantyczne, bajkowe opowieści ale takie, które bawią mnie i wzruszają. W tym przypadku może pierwszy warunek został spełniony bo podśmiewałam się z naiwności i banalności historii ale oprócz tego nic we mnie nie wywołała. Za tydzień nie będę już o niej pamiętać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz