piątek, 10 sierpnia 2018

,,Na ustach grzechu" Magdalena Samozwaniec


Umarłam! Chyba nie uśmiałam się tak na ,,romansie" od czasów sławetnych ,,Pięćdziesięciu twarzy Greya". Tak bawił mnie absurd całości a tutaj prawdziwa i z pełną premedytacją wprowadzona satyra. Satyra tak dobrze poprowadzona, że nawet po upływie stu lat bawi i wiecie co? Nadal jest aktualna.

Z ogromną ciekawością przyglądam się naszemu rodzimemu rynkowi książkowemu i nie da się nie zauważyć, że zalewany jest różnego rodzaju romansami i erotykami. Są lepsze i gorsze ale większość bazuje na prostych uczuciach i emocjach, epatuje dramatycznymi wydarzeniami a najlepiej gdy bohaterami są bohaterowie niecodzienni, inni, różni od szarych czytelników i czytelniczek - najlepiej rebelianci, bad boysi, bogaci szefowie, książęta, tajemniczy nieznajomi i wielu, wielu innych. Nie inaczej było i 100 lat temu. Kucharki, służące, ekspedientki i wszelkiego rodzaju panny zaczytywały się w hurtowo produkowanych powieściach, szczególnie tych, których akcja rozgrywała się w wyższych sferach i odnosiła się do nieszczęśliwej miłości. Magdalena Samozwaniec idealnie wszystko to sparodiowała w ,,Na ustach grzechu".

Nie ma sensu przybliżać fabuły bo jest tak krótka, że każdy zainteresowany w godzinę przeczyta. Opiera się na nieszczęśliwej i tragicznej miłości Steńki Doryckiej i Zenona Kotwicza. Stanowi to idealny punkt wyjścia do wyśmiania schematów powieści romantycznych, uwypuklając i podkoloryzowując wszelkie absurdy fabuł, obnażając kiczowatość i banalność. Autorka robi to tak umiejętnie, że każde zdanie nabiera zupełnie nowego wymiaru. Bawi się językiem, co rusz zaskakując niezwykłymi konstrukcjami zdaniowymi mającymi na celu pokazać napuszenie, egzaltacje i głupotę ,,wielkich i magicznych" opisów. Już nazwiska bohaterów są parodią - aż roi się od hrabin Wampyr, hrabiero Dolar La Znajda-Chłapowki i wielu innych smaczków. Ale chyba w tym wszystkim najlepsze są smaczki i kęski ukryte w teście i wyskakujące w zupełnie niespodziewanym momencie. Celne riposty nadal bawią do łez a wiele cytatów z powodzeniem można by przenieść do współczesnej mowy.
Ubawiłam się świetnie czytając a potem naszła mnie refleksja, że nasza literatura popularna nie zmieniła się nic a nic. Nadal autorzy wykorzystują te same motywy, schematy, w ten sam sposób grają na emocjach dołożono tylko więcej erotyki, wulgaryzmów, nie bawią się w niedopowiedzenia ale baza ta sama. I chociaż ,,Na ustach grzechu" powstało w 1922 roku równie dobrze może być satyrą na współczesne powieści i czytadełka.

Każdemu kto chce sięgnąć polecam szczególnie wydanie z Wydawnictwa ,,Śląsk" z 1990 roku z cudownymi, prześmiewczymi ilustracjami Gwidona Miklaszewskiego. To trzeba zobaczyć. Polecam!

 p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  54,7 cm - 0,7 cm = 54,0 cm,



2 komentarze:

  1. Rzeczywiście, można przy tym umrzeć ze śmiechu! Miałam kiedyś swój egzemplarz "Na ustach grzechu" sczytany niemożebnie.
    A "Trędowatą" przeczytalam dopiero niedawno, w dojrzałym wieku. I okazała się lepsza niż się spodziewałam, sądząc po parodii Samozwaniec.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam zamiar przeczytać ,,Trędowatą" ale na razie mi nie po drodze:) Teraz w sumie chciałam przeczytać ,,Zalotnicę niebieską" ale nie było jej chwilowo w bibliotece. Zamiast niej wzięłam ,,Na ustach grzechu" i trafiłam w dziesiątkę.

    OdpowiedzUsuń