czwartek, 12 kwietnia 2018

,,Portret wisielca" Marcin Wroński



W cyklu o komisarzu Maciejewskim cenię sobie przede wszystkim klimat: ciężki, duszny, pełen niuansów, niedopowiedzeń, zagrożenia. Samo śledztwo a także co zazwyczaj ważne jest w innych kryminałach, czyli rozwiązanie, tutaj zawsze jakoś schodzi na drugi plan i rozmywa się. Zazwyczaj trudno jest liczyć na triumf sprawiedliwości, częściej spotykana jest milcząca zgoda na poznanie prawdy ale bez wyciągnięcia z niej konsekwencji. Jest to mocny wyróżnik prozy Wrońskiego, za który go cenię.

,,Portret wisielca" to tom, w którym nastąpił powrót do starych, dobrych czasów przedwojennych. Maciejewski musi zmierzyć się z dwoma samobójstwami studentów: jednego z żydowskiej jesziwy, drugiego - KUL-u. Pozornie niepowiązane sprawy zaczynają się łączyć i wyciągać za sobą całą gamę podobieństw i różnic. Dochodzą do głosu religijne animozje przez które wyraźnie widać stosunki panujące w Lublinie lat 30-tych XX wieku.

,,Portret wisielca" bardzo powoli się rozkręca. Na początku trudno było mi wejść w klimat miejsca i zdarzeń. Dopiero po chwili zaczynamy widzieć więcej. Pojawia się cała skomplikowana układanka złożona z niedopowiedzeń, insynuacji, mniej lub bardziej widocznego antysemityzmu przeplatana młodzieńczym buntem i starczą manipulacją. Wszystko to tworzy skomplikowany obraz, gdzie ważne jest poszukiwanie ale niekoniecznie rozwiązanie. Ważne jest tropienie i powolne łączenie nitek a nie sam ostateczny obraz. Sama śledztwo nie wisi w próżni ale umieszczone jest w bardzo konkretnym czasie i środowisku co tylko jeszcze bardziej komplikuje jego rozwiązanie.

Powrót do cyklu o Maciejewskim to zawsze dobry wybór, przynajmniej według mnie. Polecam!

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  116,5 cm - 2,1 cm = 114,4 cm

1 komentarz:

  1. Dobra, choć ja czytałam jedną po drugiej i tym tomem już byłam znudzona.

    OdpowiedzUsuń