sobota, 10 marca 2018

,,Serce wojny" Terry Goodkind

 Tytuł oryginału: Warheart

Świat taki jaki znamy znalazł się na krawędzi swojego istnienia a Richard Rahl, jedyny, który mógł go ocalić, nie żyje. Wszystko wydaje się być już stracone. Żyje jednak Kahlan, Matka Spowiedniczka nie wahająca się by wykonać ostatni, desperacki krok by uratować to co jest je bliskie. Razem z Nicci wyruszą na poszukiwanie środka, który miałby wyrwać Richarda z krainy zmarłych i pozwoliłoby mu pokonać raz na zawsze króla-ducha Sulachana i biskupa Arca.

Lektura ,,Serca wojny" to był dla mnie przede wszystkim sentymentalny powrót do uniwersum, które bardzo lubię. Widziałam wszystkie elementy tak charakterystyczne dla prozy Goodkinda - przegadanie, wielokrotne powtarzanie jednego i tego samego, skupianie się na szczegółach co pozbawia finał zaskoczenia - ale tym razem to mi zupełnie nie przeszkadzało. Po prostu się stęskniłam. Przymykałam oka, na to co kiedyś mnie denerwowało a zamiast tego cieszyłam się opowieścią, w sumie teraz to już raczej cień tej wielkiej przygody z pierwszych tomów. Chociaż Goodkind zrobił wielkie czystki wśród bohaterów, uśmiercając większość tych najważniejszych, znów przeżywałam przygodę z tymi co ocaleli. Walczyłam, podróżowałam, denerwowałam się i zastanawiałam się jak wybrnąć z opresji. Fakt, w wielu momentach można wytknąć uproszczenie i naiwność ale nie o to chodzi. Miałam poczucie, że powoli żegnam się z cyklem ,,Miecz prawdy" bo raczej nie powróci on już w swojej dotychczasowej formule. I dobrze, niech bohaterowie, którzy przeżyli wszystkie boje żyją sobie spokojnie :) a czytelnik niech wyrusza na nową, inną przygodę.

p.s. WYZWANIE 2018 - Przeczytaj tyle ile masz wzrostu:  133,3 cm - 2,3 cm = 131,0 cm 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz