,,Wsiąść do pociągu
byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet. Ściskając w ręku kamyk
zielony patrzeć jak wszystko zostaje w tyle..”
Ten
fragment piosenki wyjątkowo dobrze oddaje klimat powieść ,,Stary Ekspres
Patagoński” Paula Theroux. Książka zaczyna się nad wyraz zwyczajnie: ot,
wychodzi facet z domu i wsiada do metra w Bostonie. Jednak metro, którym
tysiące ludzi zdąża do pracy dla niego
jest dopiero wstępem do wielkiej podróży wzdłuż obu Ameryk. Paul wybiera przede
wszystkim pociągi: czasem stare, zdezelowane, poruszające się ślimaczym tempem
po niestabilnych torach w jeszcze bardziej niestabilnych krajach. Jego
zachowanie w nich nie różni się bardzo od tego co znamy: pije, śpi, czyta i
obserwuje krajobraz za oknem oraz współtowarzyszy podróży.
Akcja
tak jak stary pociąg posuwa się powoli. Za oknem zmieniają się krajobrazy. Od
zasypanego śniegiem Bostonu, tropikalną Amerykę Środkową, górzyste Andy aż po
upragniony ,,koniec świata” – Patagonię. Zmieniają się otaczający go ludzie:
jedni są dowcipni, dumni ze swego pochodzenia i kraju, inni – sterani życiem
biedacy, nie oczekujący od życia już niczego więcej. Spotyka też innych podróżników
– czasem naiwnych, czasem głupich, czasem podróżujących bez celu. Jest
to świetne studium antropologiczno - społeczne Ameryk końca lat
siedemdziesiątych.
Ostatnio
zdarzało mi się kilkakrotnie sięgać po powieści podróżnicze, które miały
opowiadać o niezwykłych miejsca i ludziach tam żyjących. Ta akurat powieść
niespecjalnie wpisuje się w te ramy. Szczerze, opis Patagonii jest chyba
najkrótszy w całej ponad 500-stronnicowej powieści. A tytuł sugeruje, że akurat
to miejsce będzie kluczowe dla całej akcji. I w pewnym sensie tak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz